Archives

Ania i Michał o Mamma Mia

Ania i Michał o Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria :)

Poza ciągłym próbowaniem nowych burgerowni lubimy zrobić sobie odskocznię w nieco inne rejony kulinarnego świata. Tym razem zachęceni cudowną niedzielną pogodą wyruszyliśmy odwiedzić Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria przy ulicy Karmelickiej w Krakowie.

Już na wejściu powitała nas kelnerka i znalazła dla naszej dwójki dogodne miejsce. Zaskoczył mnie bardzo gustowny wystrój restauracji, która była ozdobiona umiarkowanie, ale ze smakiem. Trzeba przyznać, że zapach w niej panujący dodał całości naprawdę miłego nastroju.

Na dobry początek wybraliśmy zupę dyniową z domowymi kluseczkami i migdałami. Do tego dania otrzymaliśmy kromki pełnoziarnistego chleba i porcję pasty z oliwek zielonych i czarnych. Zupa okazała się być bardzo dobra, stonowana w smaku, a za razem w pełni uzupełniająca się ze smakiem prażonych migdałów. Dla mnie może ciut za mało wyrazista, ale po dodaniu odrobiny soli była idealna. Na całe szczęście zdecydowaliśmy się wziąć porcję zupy na pół, bo zapewne po zjedzeniu całej porcji nie miałabym już ochoty na drugie danie, taka była sycąca.

Po zupie przyszła pora na drugie dania. Mój wybór padł na penne con pollo e funghi, czyli rurki w sosie śmietanowym z kurczakiem i podgrzybkami. Danie było pyszne i bardzo sycące. Kurczak idealnie miękki, lekko, ale wystarczająco doprawiony. Idealnie komponował się z podgrzybkami. W pierwszym momencie wydawało mi się, że dodatków do makaronu jest za mało, ale oczywiście okazało się, że nie udało mi się dokończyć mojego obiadu i jak zwykle to brzemię spadło na Michała.

Michał skusił się na tagiatelle con carne di vitello e speck – czyli tagiatelle w pikantnym sosie pomidorowo-paprykowym z cielęciną i szynką speck. Makaron, robiony przez kucharzy według własnych receptur, był odpowiedniej konsystencji. Sos odpowiednio pikantny z dominującą nutą pomidorów. Mięso cielęce również było dobrze przygotowane, odpowiedniej wielkości i doskonale dopełniało się smakowe z szynką speck. Całość była wyjątkowo smaczna.

Ogólnie nasze odwiedziny w Mamma Mii oceniamy bardzo dobrze i na pewno tam wrócimy, tym razem by spróbować słynnej pizzy. Jeżeli ktoś uwielbia kuchnię włoską, to jest to doskonałe miejsce do spróbowania.

Anki podróże małe i duże – Jerry’s burger

Anki podróże małe i duże… ;)

Na początku października przy okazji wybrania się na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odwiedziłam przybytek burgerowy o zacnej nazwie Jerry’s burger przy jakże znanej ulicy Piotrkowskiej. Od wejścia w oczy rzucał się charakterystyczny, amerykański wystrój lokalu. Klimat restauracji można zdecydowanie policzyć na plus.

Wedle wszelkich prawidłowości wszechświata* mój wybór padł na bacon cheesburgera. Skład nie wyróżniał się niczym na tle innych przedstawicieli swojego gatunku: bekon, ser, wołowina, pomidor, cebula, sałata karbowana i sos autorski. Tu pragnę pogratulować doboru innej sałaty niźli nieszczęsnej rukoli, gdyż już od dłuższego czasu cierpię na nadmiar tego typu sałaty we wszystkich daniach, które spotykam na swej drodze. W zestawie poza burgerem otrzymywało się sałatkę coleslaw oraz frytki.

Na burgery przyszło nam czekać dość długo, może z powodu dość późnej godziny? Któż wie? Ale obsłudze nie można nic zarzucić. Panie kelnerki bardzo miłe i uczynne.

Jak smakowo? No cóż, mogło być lepiej. Niestety według mnie mięso było niewystarczająco doprawione, ba, praktycznie w ogóle nie miało dla mnie smaku. Całościowo burger zły nie był, ale nie robił także furory. Kolejnym mankamentem był brak dodatkowych sosów, przez co topornie się owy burger spożywało. Frytki były chrupiące i smaczne. Coleslawa nie oceniam, gdyż nie miałam okazji spróbować.

Pragnę jeszcze zwrócić uwagę, że dla chętnych czekała karafka z łódzką „kranówką” – Łódzka Woda Najlepsza. Dla osób, które mogłyby poczuć się obruszone, już tłumaczę – woda ta pochodzi ze studni głębinowych, stąd jej dobra jakość i smak. Zdecydowanie do polecenia!

No to jak? Polecać czy nie? Moim zdaniem warto dać łódzkiej burgerowni szansę. Przy kolejnej okazji wizytacji tego cudownego miasta na pewno nie omieszkam sprawdzić jak tym razem miewa się Jerry’s i czy krówka została dopieszczona przyprawami, których tak potrzebuje :)

* testowania burgera w nowej lokalizacji

Dumka na dwa burgery – Bobby Burger Kraków

Dumka na dwa burgery … czyli wizyta Michała i Ani w Bobby Burger

Sobota, wieczorowa pora. Człowiek głodny, więc idzie coś zjeść. Tym razem wyborem był Bobby Burger Św. Tomasza w Krakowie. Jest to już sieć, gdyż aż dziewięć lokali tej marki znajduję się w Warszawie, natomiast w Krakowie do tej pory otwarto dwie restauracje pod szyldem Bobby Burgers. Gdzieś czytałem, że ponoć dobre – więc poszliśmy sprawdzić czy naprawdę warte pochwał kierowanych pod ich adresem.

Zamówiliśmy dwa burger tj. Burger miesiąca oraz Hot Bacon. Dziwnym był dla nas fakt, że nie opisano składu burgerów na karcie lub nawet przy barze. O ile z większością standardowych pozycji w menu nie było problemu, to już odszyfrowanie składu burgera miesiąca było wyzwaniem. Nawet kelnerka miała problem z opisaniem składu sezonowca. Na październikowy burger składają się słodka, grillowana gruszka, ser mascarpone, karmelizowane orzechy włoskie, rukola oraz pomidor. Hot Bacon natomiast, to klasyczny baconcheeseburger, ale z dodatkiem ostrych papryczek.

Zamawiający ma do wybory dwie wielkości burgerów: mały, zawierający 120 g wołowiny oraz duży (double) z zawartością 240 g krowy. Tutaj jednak obowiązuje system jak np. z burgerkinga, czyli pojedynczy kawałek grillowanej wołowiny to 120g, więc jak się bierze dużego, to dostaje się dwa kawałki mięsa. Mi ten sposób zbytnio nie przypadł do gustu, gdyż mięso nie było dobrze grillowane. Było zdecydowanie za bardzo spieczone, well done aż za bardzo. Mięso wydawało się także zbyt suche w porównaniu do wołowiny wypróbowanej w innych knajpkach.

Ogólnie jednak smakowo było nieźle. Połączenie w burgerze miesiąca byłoby znakomite, gdyby tylko mięso było lepiej przygotowane.Widać, że twórcy wiedzą jakie połączenia smakowe wybrać dla dobrego efektu. Jednakże wołowina, czyli królowa burgera, wypadła niezwykle blado. Ciężko porównywać placki mięsa przypominające bardziej kotlety ze znanych sieciówek do poważnych kawałków wołowiny, do których przyzwyczaiły nas “slow foodowe” burgery. Stąd bardzo ciężko ocenić dania, które zaserwowano nam w Bobby’m. Z jednej strony wszystkie dodatki współgrają ze sobą w idealnej smakowej harmonii, a z drugiej dostajemy niedoprawione mięso przypominające kawałek tektury.

Cena bez frytek to odpowiednio za Burger miesiąca 120 g -20, a za hot bacon 240g -21 złotych.
jeżeli bierze się zestaw z frytkami (tzw. combo) do ceny burgera należy dodać 4 złote.

Polecać, czy nie polecać – oto jest pytanie. Dwojakie uczucia się biją, jednakże ostatecznie nie jest to lokal zły, mają tylko złe podejście do wołowiny (bądź kucharz miał wyjątkowo zły dzień). Liczymy, że przy kolejnej okazji odwiedzenia restauracji Bobby Burger będziemy mogli nacieszyć się lepszej jakości mięsem, bo smak i potencjał w ich burgerach drzemie.

Babskim okiem – The Jack Kalisz

Gościnnie Ania z Kalisza! :)

Babskim okiem.

Będąc ostatnim razem w moim rodzinnym mieście podpatrzyłam spośród wielu knajpek na rynku pewną nowość. The Jack Kalisz – Whiskey in the Jar, Rock & Roll, Steak House. Południe Polski przyzwyczaiło mnie do wszelkiej mnogości burgerowni, zatem ciężko było nie wstąpić i nie sprawdzić produktu rodzimych stron. W końcu, po przymusowym zaciągnięciu koleżanki (pozdro, Marta!) znalazłam się w lokalu. Jedną z pierwszych rzeczy, która rzuca się w oczy jest wystrój. Stoły i kanapy jak z amerykańskich barów, winyle na ścianach i rock n’ roll w tle. Dla mnie, zakochanej w muzyce Elvisa, była to niezwykle miła niespodzianka.
Ale pora przejść do jedzenia. Główne pozycje menu zajmują burgery, sałatki, dania z grilla i steki. Dodatkowo menu obfitowało w wiele pozycji alkoholowych, w tym ujęte w nazwie restauracji, whiskey. Mój obiadowy wybór padł na Jack Classic Burger, czyli siekany stek wołowy (gramatura niepodana, ale najprawdopodobniej 150 g), pomidor, cebula, sałata lodowa, ogórek konserwowy i sos koktajlowy, a to wszystko w dużej, pszennej bułce z sezamem. Dodatkowo przywitały mnie frytki w fikuśnym, metalowym kubełku. Mięso było bardzo dobrze przyprawione, a całość burgera wzorowo komponowała się smakowo. Bułka jednakże nie była dopasowana do rozmiaru mięsa i dodatków, przez co ciężko było utrzymać całość w ryzach. Brakowało mi także dodatkowych sosów. Mankamenty te można jednakże uznać za pierdoły i czepianie się upierdliwej baby. Miłą odmianą były także frytki, zostały one dodatkowo doprawione mieszanką przypraw.

Ogólnie oceniam moją wizytę w kaliskim przybytku burgerów bardzo pozytywnie. I zachęcam wszystkich chętnych, odwiedzających Kalisz czy to po drodze, czy celowo, na wstąpienie do The Jack. Właścicielom zaś życzę wytrwałości, gdyż wiem jak ciężko jest nowym restauracjom w moim ukochanym mieście. Polecam!

P.S.: Przystojni panowie na barze zawsze na propsie!