Browsing Category

Recenzje

Street Food Festiwal – Galeria Kazimierz

W dniach majówkowych, 2-3 maja, na plac przed Galerią Kazimierz zjechały się Food Trucki z całej Polski na Street Food Polska Festival Festiwal organizowany przez ekipę Street Food Polska. Nie mogło nas tam zabraknąć. Dodatkowym atutem była ładna pogoda :)

Marcin:

Concrete Jungle Meals

Tyle razy podchodziłem już do odwiedzenia Concrete Jungle Meals z Katowic, ale zawsze coś mi wypadało. Tym razem skusiłem się na tzw. pulled pork – marynowaną wieprzowinę poddawaną długiej obróbce termicznej w niskiej temperaturze. Mięso dzięki takiemu sposobowi przyrządzania jest delikatne i miękkie. W wersji z foodtrucka mięso było podane z czerwoną cebulą i sałatą w bułce, jak do burgera. W smaku dość wyraziste i za razem smaczne, jedyny minus taki, że strasznie po bokach wylewał się sos, w którym przyrządzone było mięso. Nie mniej polecam spróbować, bo warto, a cena 15 PLN jest bardzo przystępna :)

The Beef Brothers

Kolejny foodtruck jaki zaciekawił mnie swoją ofertą to The Beef Brothers, który stacjonuje w Raciborzu. Wybór padł na The Blues Burger, czyli wołowina, ser blue lazur, mix sałat, pomidor, pikle, czerwona cebula, rukola, musztarda dijon oraz konfitura borówkowa. Trochę się na niego czekało, ale oblężenie foodtrucka było dość spore, więc nic dziwnego. Mniejsza o czas, burger jakiego dostałem miał dobrą, przypiekaną na maśle bułkę, z której tak na dobrą sprawę do końca spożywania nic mi nie uciekło. Same składniki, jakie znajdowały się w burgerze były świeże i dobre. Jedyne co mi nie bardzo pasowało to konfitura borówkowa, przez którą całość była lekko za słodka na moje klimaty. Burger kosztował mnie 23 PLN i mimo tej słodkości wart był swojej ceny.

Michał:

B.B.Kings

Po przybyciu na miejsce i pierwszym obejściu całości została podjęta szybko decyzja – gdzieś trzeba stanąć w kolejce, bo inaczej nic nie zjemy. Mój wybór padł na B.B. Kings. I od tego momentu zaczęła się moja prawie dwugodzinna znajomość z tym stoiskiem. 40 minut czekałem w kolejce, aby złożyć zamówienie, oraz około ponad godzinę czekałem na zamówienie. Ktoś mógłby napisać – strata czasu. Dla mnie jednak ten czas został wynagrodzony. Moim typem był B.B Cheese&Bacon oraz BeefandRoll. Jednak to drugie skończyło się tuż przed moim zamówieniem. Był to wielki smutek, gdyż były to kawałki bekonu zwinięte z mięsem. Ach… wyglądało cudownie. Może następnym razem.
A co do burgera… był cudowny. Grillowany na drewnie, dzięki czemu zyskał na aromacie i smaku, soczysty, a także dobrze wypieczony. Po prostu cud. Wszystkie dodatki [ser, bekon, pomidor, cebula] sprawiały, że chciało się dalej jeść. Sos czosnkowy oraz BBQ podkreślały delikatnie kompozycję, ale nie górowały nad całością. Jedynym mankamentem była bułka, która była trochę za mała i nie obejmowała całości składników, jednak przy wybitnym całokształcie można na to przymknąć oko. Moim zdaniem hit tego festiwalu. Jeżeli kiedyś jeszcze ich spotkam, to na pewno będę czekał, nawet w 3 godzinnej kolejce :)

Ania:

Momo-Smak Kuchnia Tybetańska

Widząc truck’a Momo-Smak Kuchnia Tybetańska wiedziałam, że właśnie tam skieruję swe kroki. Mimo sporej kolejki na złożenie zamówienia nie trzeba było aż tak długo czekać, a odbiór następował już po 8 minutach (lub wcześniej, zależnie od wybranego typu pierożków). Dobra organizacja Momo zasługuje na ogromną pochwałę. Mój wybór padł na pierożki na parze z wieprzowiną. Zostały podane w bambusowym pudełku, na modłę azjatycką, co dodało nieco klimatu. Mam nadzieję, że ekipie udało się odzyskać wszystkie pudełka (były do zwrotu) :) Pierożki były smaczne. Ot, po prostu. Bez fajerwerków, ale też bez skrzywienia. Raczej niewielkich rozmiarów, uniemożliwiały najedzenie się jedną porcją (10 sztuk). W warunkach festiwalowych, gdzie chcieliśmy spróbować jak najwięcej dań nie było to złą opcją.

Zapiekanki Tradycyjne

Widząc stanowisko Zapiekanki Tradycyjne nabrałam ogromnej chęci na zapieksy. Mój wybór padł na PEWEX, czyli zapiekankę z boczkiem, kiełbasą wiejską i mortadelą. Dodatkowo do zestawu wzięłam oranżadę. Jednym słowem: rozczarowanie. Zapiekanka była nijaka, niby podgrzana, ale ledwie letnia, a w dodatku składników jak na lekarstwo. Rozumiem powrót do PRLu i tamtejszą stylistykę, ale za 19 zł (bez oranżady 16 zł) spodziewałam się czegoś konketniejszego i proponowany posiłek zdecydowanie nie jest wart tej ceny. Wśród części komentarzy dotyczących tego stanowiska na festiwalu dopatrzyłam się informacji, że normalnie cena za zapiekanki jest niższa i została podwyższona na cele festiwalu. Biznes is biznes, ale bez przesady…

Kocham Naleśniki

Przyszła i pora na deser, więc trafiłam do Kocham Naleśniki, gdzie skusiłam się na naleśnik z kajmakiem i bananem. Poza naleśnikami w słodkiej odsłonie było także kilka pozycji wytrawnych. Byłam pod ogromnym wrażeniem sprawności i organizacji Pani obsługującej. Oczywiście w kolejce trzeba było swoje odstać, ale nie sądzę, żeby dało się przyśpieszyć przygotowanie naleśników. A warto było poczekać. Samo ciasto nie było słodkie, co było dobrym rozwiązaniem przy bardzo słodkim nadzieniu. Dzięki temu nie dało się przesłodzić. Nie oszczędzano też na produktach. Jeżeli najdzie Was ochota na naleśniki, to wiecie, gdzie się udać :)

Multitap z dobrym jedzeniem – Absurdalna

Moda na multitap bary dalej brnie do przodu. W Katowicach otworzył się ostatnio lokal będący takim tworem, a jednocześnie pełni funkcję galerii sztuki. Mowa o pubie Absurdalna, znajdującym się na ulicy Dworcowej 3. Samo wnętrze faktycznie przypomina trochę galerię – na ścianach wiszą obrazy, plakaty i inne dzieła, które jednoznacznie wskazywałyby na nieco alternatywny wystrój w porównaniu do innych multitap barów. Nie mniej, co bardziej przykuło moją uwagę, to przekąski jakie możemy zamówić do piwa.

Przekąsek wiele, ale po pierwszym spojrzeniu na menu wiedziałem co wybrać. “Wypad do Cieszyna” – bo tak nazwali smażony ser z frytkami i sosem tatarskim, padł moją ofiarą. Iście czeska uczta – ser, tak jak powinien, został opanierowany i obsmażony w orzechach. Bardzo smaczny, kawałek dość duży. Frytki grube, nie za chrupiące, ale smakowały dobrym ziemniakiem. Rzadko kiedy takie przekąski można spotkać w normalnych pubach. Za cenę 10 PLN jest to naprawdę bardzo fajna opcja.

Drugą potrawą jaką spróbowałem były samosy, czyli indyjskie smażone pierożki z farszem z ziemniaków, groszku, z dodatkiem cebuli i garam masali. Niestety byłem tak zaskoczony smakiem, że nie zrobiłem zdjęcia … Zjadłem wszystkie pierożki bardzo szybko, bo były tak pyszne. Jak na danie bezmięsne [podawana jest jeszcze wersja z kurczakiem] uważam to za bardzo dobrą pozycję. Porcję jaką wziąłem była duża i zapłaciłem za nią 12 PLN.

Jako pub i miejsce gdzie można zjeść Absurdalna wypada bardzo dobrze. Przekąski, jakie oferują stoją na wysokim poziomie, a dodatkowo nie są one bardzo drogie. Zresztą sami się przekonajcie – ja polecam z ręką na sercu!

Najedzeni Fest – Wino!

W niedzielę, 26 kwietnia, odbyła się kolejna impreza spod znaku Najedzeni Fest. Oczywiście nie mogło nas zabraknąć. Tym razem nieco rozdzieleni odwiedziliśmy interesujące nas miejsca.

Curry Up [https://www.facebook.com/curryupkrk?fref=ts]
Bhel Puri – danie reklamowane jako “best ever sałatka” składało się z prażonego ryżu, czerwonej cebuli, pomidora, kolendry i ostrego sosu. Z wyglądu nie zapowiadało się nic niezwykłego, ale już po pierwszym kęsie wiedziałam, że to jest to. Ostro – słodka w smaku, ale pysznie chrupiąca i orzeźwiająca. Reklama nie kłamała :)
Butter Chicken – kawałki kurczaka w śmietanowo-pomidorowym sosie okazały się być mniej ostre niż się spodziewaliśmy, choć nadal ostre. Miękkie mięso bardzo dobrze komponowało się lekko słodkawym sosem.
Dal Makhani – indyjskie danie z soczewicy, czerwonej fasoli, masła i śmietany. Razem z ryżem kompozycja była interesująca. Wybrałem ją bardziej z ciekawości ale się nie zawiodłem. Nie było ostre więc zjadłem ze smakiem :)

Fatayer – stanowisko zachęciło nas licznymi próbkami do skosztowania, dzięki temu mogliśmy wybrać naszych faworytów. Bardzo nam zasmakował fatayer (drożdżówka wywodząca się z Bliskiego Wschodu) w wersji na ciepło z mięsem i szpinakiem. Idealne danie na porządne śniadanie. Można było spróbować hummus, który był smaczny i wyrazisty, w przeciwieństwie do nijakich past, jakie często można spotkać. Na deser – basbosa, czyli ciasto z kaszy manny i wiórków kokosowych. Nie za słodkie i smaczne. Na pewno wybierzemy się do sklepu stacjonarnego po fatayera, bo zdecydowanie warto :)

Ganesh – serek indyjski w grochowej panierce ze słodkim sosem + plus sos miętowy [ale nie pasował do tego serka – co sam właściciel zasugerował, nie mylił się ;p]. Miłym gestem były kupony na darmowe picie w ich stacjonarnym punkcie.

Ania: W poszukiwaniu idealnego deseru mój wzrok spoczął na jednej z tart na stanowisku Velodrome espressobar. Tarta z mascarpone i musem truskawkowymi podbiła poje serce, podniebienie i pewnie jeszcze kilka układów narządów. Ciasto było delikatne, kruche i słodkie, wprost rozpływało się w ustach. Masa z serka mascarpone nie była mdła, słodziutka, ale nieprzesadnie z wyczuwalną nutą wanilii. Całość dopełniał mus truskawkowy, lekko kwaskowy zbijający słodycz całości, dzięki czemu nie była mdła. Dawno się tak nie zachwyciłam kawałkiem ciasta i ciężko było się nim dzielić ;)

Book me a cookie – sernik czekoladowy – rozpływał się w ustach – co tu dużo mówić [i co najważniejsze nie miał rodzynek!].

Kaze Fusion – okonomiyaki – pierwszy raz jadłem, niestety o ile w smaku było nawet nawet to wydawało mi się bardzo tłuste, czego nie lubię … onigiri – tutaj wiele filozofii nie ma – ot kulka ryżu z wkładką, taka jak powinna być. Takoyaki też niestety nie urzekły mnie swoim smakiem…

O-ren Sushi Bar – zupa kokosowo z kurczakiem [na ostro], akurat mieściła się w stopniu mojej tolerancji na ostre smaki ale była smaczna, kurczak ko ko ko ko zawsze spoko a do tego jeszcze kiełki zastępowały makaron – jak dla mnie świetna zupa. Żałuję, że nie skusiłem się na sushi bo wyglądało też zacnie :)

Lodziarnia Donizetti – Przed wyjściem postanowiliśmy sprawdzić lody. Ania rzuciła się na te o smaku matcha, Michał pozostał wierny czekoladzie, a Marcin do matchy dorzucił orzech. Wszystkie smaki były bardzo dobre i było czuć, że składniki użyte do produkcji lodów były dobrej jakości.

Z miłości do mięsa – Bydło i Poidło Meat-ing Place

Nasz kolega Marek jeszcze raz o warszawskich lokalach:

Kolejny dzień w Warszawie i kolejna wizyta w lokalnej jadłodajni, choć to bardzo nie trafne określenie miejsca zwanego BYDŁO i POIDŁO Meat-ing Place. Nie, to miejsce to zdecydowanie coś więcej. Ale po kolei.

Lokal umiejscowiony jest w centrum Warszawy. Po wejściu od razu wiemy gdzie jesteśmy – w świątyni wołowiny. Cały wystrój współgra ze sobą wprost idealnie – drewno, metal i krowia skóra na obiciach. Wszystko z zachowaniem klasy i elegancji. Nie jest to miejsce „zjedz i wyjdź”, a raczej wejdź i zostań na dużej. Obsługa bardzo miła i profesjonalna. Nie ma się do czego doczepić.

W menu znajdziemy wiele różnych pozycji ale najważniejsze są steki i burgery. Tych drugich nie ma wybitnie dużo (więcej możemy znaleźć w bliźniaczej restauracji Bydło i Powidło), ale za to w stekach jest już w czym wybierać. Mamy do wyboru również większość rodzajów alkoholi – w tym single malty, które niestety nie są spotykane wszędzie – co daje kolejny powód by po posiłku zostać na dłużej.

Ja skusiłem się na burgera z powidłami. I tu w sumie powinienem napisać najwięcej – ale o tym trzeba się przekonać samemu. W wielu miastach już jadłem, ale tak dobrego burgera jeszcze nigdzie (no może nie licząc Bydło i Powidło, ale wiadomo – to to samo). Mięso, dodatki, bułka wszystko współgra ze sobą w idealnie. Wołowina wysmażona tak, jak sobie tego życzymy (średnio wysmażona #FTW !). Do tego domowe frytki i lany Tucher i całość zamyka nam się w przepyszny zestaw.

Bydło i Poidło mogę polecić z pełną odpowiedzialnością każdemu, kto lubi wołowinę. Obok tego miejsca po prostu nie można przejść obojętnie. Wedle mojej oceny: 11/10.

Rynek Smaków w Katowicach

Niedawno w Katowicach udostępniono większą część Rynku z dużym placem, a niedługo po tym część z miejscami siedzącymi. Pomyślałem sobie “jak fajnie kiedyś będzie usiąść i zjeść coś dobrego na Rynku”. Długo nie musiałem czekać, bo oto w zeszły weekend miało miejsce Rynek Smaków (https://www.facebook.com/events/814428385298468/), czyli pierwszy katowicki zlot foodtrucków (pierwszy na Rynku ;) ). Wydarzenie w sam raz dla mnie :D

Foodtrucków, które zjawiły się na samym evencie było około 20 – logicznym jest, że samemu się tego wszystkiego nie przeje i nie będzie możliwości spróbować wszystkiego. Po wstępnej selekcji polegającej na zrobieniu paru rundek wokół foodtrucków “jury” zdecydowało!

Fit-Fat Food Truck Katowice urzekł nas swoimi burrito. Do wyboru była wersja z kurczakiem i mięsem mielonym, więc razem z kolegą wzięliśmy 2 różne, co by popróbować. Burrito było podane razem z ryżem oraz sosem [w zależności od wersji – kura dostała czosnknowy, mielone bolognese]. Przechodząc do konsumpcji – nieźle się namęczyliśmy ze zjedzeniem, żeby się nie upaćkać, ale daliśmy radę. Samo burrito należało moim zdaniem do dobrych, ale nie rewelacyjnych, ryż był dla mnie zbędny. Mięsko odpowiednio przyrządzone, ale niczym się nie wyróżniało. Cena 15 PLN i wydaje mi się, że mogłaby być trochę niższa, gdyż danie nie było aż tak syte jakby się mogło wydawać.

Kill Grill Burger & Sandwich Bar – bo tam poszliśmy na burgery miał chyba jedną z dłuższych kolejek [z tego co wiem, to im później tym było gorzej], ale to nie było dla nas przeszkodą. Ja wziąłem Madera Burger [20 PLN] – burgera z antrykotu wołowego [wcześniej marynowanego], z bekonem, chutney z cebuli, serem pleśniowym, sałatą i rukolą. Kolega zaś wybrał The Best Kill Grill Burger [26 PLN]- w składzie takie samo mięso wołowe, bekon, sałata, rukola, smardze duszone w białym winie z lawendą oraz chutney z buraków. Obie pozycje zjedliśmy z bardzo dużym smakiem. Mięso, biorąc pod uwagę warunki i dużo zamówień, było w moim odczuciu wysmażone idealnie czyli medium, w smaku natomiast – niebo w gębie. Własne bułki (które były rewelacyjne!) zamykały w sobie wszystkie składniki i nie byłem ofiarą wypadających części posiłku. Czekam aż Kill Grill ponownie pojawi się na jakimś zlocie na Śląsku!

Wurst Kiosk Wagen – tutaj niestety nie dane mi już było spróbować wurstów (a wyglądały zacnie!), ale ze znajomymi skusiliśmy się na frytki belgijskie. Duża porcja (300g) kosztowała nas 9 PLN – nie tak dużo. Do wyboru 3 sosy – ketchup, majonez i andaluzyjski. Ja wybrałem ten trzeci. Frytki same w sobie były już przyprawione, ale generalnie były smaczne. Wystarczyło aby totalnie się zapchać i nic więcej już nie jeść ;)

Co do samego wydarzenia mogę powiedzieć, że organizacja wypadła bardzo dobrze. Mimo głośnej muzyki wokół foodtrucków, odchodząc kawałek dalej już nic praktycznie nie było słychać, a do tego jeszcze można było sobie usiąść na ławeczkach. W piątek festiwal cieszył się sporym zainteresowaniem – nie wiem jak w sobotę, ale domyślam się, że ludzie nie dali odpocząć foodtruck’om ;) Wydarzenie na plus – czekam na kolejny zlot ~!

Bobby Burger w Warszawie

Nasz sezonowy zajadacz Marek wrócił do pisania ;)

Wyjazd do Warszawy na UX Poland spowodował, że postanowiłem odwiedzić nowe miejsca z potencjalnie dobrym jedzeniem (wołowina is a MUST!). Na pierwszy dzień wybrałem Bobby Burger – mają dużo lokali zarówno w samej Warszawie jak i w innych miastach, więc domniemywałem wysoką jakość i niepowtarzalny smak. Jaka jednak była rzeczywistość?

Na pierwszą lufę zasługuje sam lokal. Pomijając wątpliwy styl – czyli “dajmy cegły, metal i malunki i nazwijmy to stylem” – niestety już po chwili widać, że z czystością to tu różnie bywa. Miejsca też za dużo nie ma, a stoliki są ułożone raczej tak jak je zostawili poprzedni goście, czyli „mniej więcej na miejscu”. Przyjście do tego lokalu na dłużej raczej odpada. Ocena wizualna lokalu: 1/10.

Na drugi ogień poszła obsługa. Miła, grzeczna jednak totalnie nie znająca menu – czyli 10 pozycji. Na pytanie „co Pani poleca” usłyszałem, że cheeseburgera – fakt, był tego dnia w promocji. Zapytałem o tajemniczą “pozycję miesiąca”, która niestety nie wisiała nigdzie wyszczególniona na ścianie i, jak się okazało (po ustaleniu składu z kucharzem), był to burger z chorizo, papryką i „jakimś specjalnym sosem”, który smakował jak majonezowa odmiana słodko-kwaśnego. Nie polegając już na wiedzy kelnerki zaryzykowałem z owego burgera zaznaczając, że chce double (pojedynczy to 120g) z mięsem w wersji „limousine” i frytkami. Ocena obsługi: 3/10.

Zanim przejdę do sedna zaznaczę, że w lokalu można dostać kilka ciekawych piw m.in. z browaru Cerna Hora.
Zestaw który zamówiłem składał się z burgera i frytek. Te ostatnie nie powalały – wręcz odwrotnie, ponieważ były bardzo suche i posypane słodką papryką, co potęgowało to uczucie, a nie było do tego żadnego sosu (pewnie trzeba było zamówić dodatkowo). Sam burger był dobrze wysmażony – nie było możliwości wyboru – i składał się z dwóch cienkich kotletów (osobiście wolę jak jest to jeden grubszy kawałek). W smaku był… normalny. Nie można powiedzieć, że był nie dobry, ale też nie mogę stwierdzić, że mnie powalił. Chorizo nadawało mu dosyć wyrazisty smak, aczkolwiek był on trochę popsuty przez owy „tajemniczy” sos. Ocena burgera: 5/10.

Nie wiem czy Bobby Burger miał czasy świetności, nie wiem czy tak jak opisałem jest tylko na Nowym Świecie w Warszawie, ale w tej chwili tego lokalu zdecydowanie polecić nie mogę. Moje ogólne doświadczenia oceniam na 4/10 i raczej już tam nie zawitam.

Meksyk w Taco Mexicano

Dla odmiany o meksykańskich klimatach Ania:

W poszukiwaniu słonecznych, meksykańskich klimatów zawitałam do Taco Mexicano, które mieści się w Krakowie, przy ulicy Poselskiej 20.

Już od progu można wczuć się w klimat tego miejsca. Wyraziste zapachy, kolorowe ściany, liczne zdjęcia i piniaty ponad głowami. Wnętrze bogate, ale nie zagracone – i o to chodzi. Dodatkowo należy pochwalić miłą i obeznaną obsługę.

Przejdźmy do smaków. Jako przystawkę, za namową kolegi, zamówiliśmy caracoles, czyli ślimaki. Było to moje pierwsze kulinarne spotkanie z tym nieszczęsnym mięczakiem (bo zawodowo znamy się momentami aż za dobrze…), ale stwierdziłam, że w sumie czemu nie, zawsze coś nowego. Były lekko gumowate z mocnym akcentem czosnku, który znajdował się w zalewie. Właściwie to ciężko mi określić, czy skusiłabym się jeszcze raz. Nie były złe, co to, to nie. Po prostu nie podpadły pod moje gusta.

Jako danie główne wybrałam enchilade z polędwicą wieprzową. Została podana w towarzystwie dwóch sosów, pasty fasolowej, ryżu, śmietany i dwóch sałatek. Całkiem spory zestaw, którym też bardzo się napchałam (tego dnia to był mój jedyny posiłek i zupełnie tego nie odczułam). Danie było ostre, czego po kuchni meksykańskiej można było się spodziewać, ale zielony sos to istny morderca. Przez moment nie wiedziałam co ze sobą zrobić jak go spróbowałam. Dlatego, później go unikałam, bo dla mnie był zdecydowanie za ostry. Trochę szkoda, że placki były nim polane, w moim odczuciu lepiej, gdyby był podany obok. Polędwica była dobrze przyrządzona, delikatna w fakturze i wyrazista w smaku.
Jako napitek wybraliśmy lemoniady, do wyboru z limonki lub hibiskusa. Obie dobre, bez cukru (jak ktoś lubi słodkie napoje, to cukier znajduje się na stoliku) i idealnie gaszące pragnienie.

Podsumowując, Taco Mexicano proponuje wyraziste i ostre oblicze Meksyku. Takie, jak być powinno. Dla mnie na pewno nie była to ostatnia eskapada do tej restauracji. Gorąco polecam!

Gruzja raz jeszcze – Smaki Gruzji

Ania ponownie o gruzińskich specjałach:

Dużym problemem recenzji kulinarnych jest to, że zależnie od dnia odwiedzin możemy trafić na różne “oblicza” kuchni. Dlatego dobrze jest wrócić do raz odwiedzonego miejsca. Zwłaszcza, gdy dobrze wspominamy pierwsze odwiedziny. Dziś o powrocie do Smaki Gruzji Restauracja i winiarnia.

Znajomi stwierdzili, że poprzednia recenzja nieźle ich nakręciła na gruzińskie smaki, więc tym razem musieli się ze mną wybrać. Na przystawkę wybraliśmy adżapsandali, czyli bakłażany smażone z cebulą, papryką i pomidorami. Dobry, wyrazisty i ostry początek. Na pochwałę zasługuje także drożdżowy paluch dodawany do dania.

Jako dania główne zostały zamówione kolejno odżachuri (które było recenzowane poprzednio), lobio, czalagadżi oraz nowość w menu – gufte.

Lobio to gulasz z czerwonej fasoli zapiekany w piecu. Jest podawany z chlebkiem i warzywami. Jako, że za fasolą nie przepadam, to nie mogę za wiele o daniu powiedzieć, poza tym, że było gorące. Bardzo. Koleżanka musiała nieco poczekać, aby móc na spokojnie dania spróbować. Uroki dań zapiekanych w piecu, ale funkcję rozgrzewania zdecydowanie spełnia :)

Czalagadżi z kolei, to pieczone mięso wieprzowe polane tartym pomidorem, podawane z pieczonymi ziemniakami i sałatką. Mięso było cudownie soczyste i delikatne, z odpowiednią dozą ostrości. Tyle mogę powiedzieć po jednym kęsie jaki mi przypadł. Coś czuję, że kolejnym razem mój wybór padnie na to danie.

Mój wybór padł na nowość – zupę gufte, czyli rosół z klopsikami. Zupa cudownie rozgrzewająca, dodatkowo podawana z drożdżowym paluchem. Dla mnie osobiście, może ciut za ostra, ale za razem ciężko było odmówić jej dobrego smaku. Klopsiki były delikatniejsze w smaku, dzięki czemu równoważyły ostrość dania.
Należy jeszcze wspomnieć o lemoniadach – wszystkie bardzo słodkie, mnie najbardziej zasmakowała wersja gruszkowa.

Podtrzymuję to, co napisałam o kuchni Smaków Gruzji za pierwszym razem. Jest po prostu pysznie i zdecydowanie polecam to miejsce :)

“Burgerów Ci u nas pod dostatkiem” – Plebiscytowa Burger Bar [zamknięte]

“Burgerów Ci u nas pod dostatkiem” – pomyślałby mieszkaniec Katowic. Co i raz jednak wyrastają nowe miejsca, w których ów danie jest serwowane. Nie inaczej jest z Plebiscytowa Burger Bar, które lokum swe ma przy ulicy [nie zgadniecie] Plebiscytowej 1, zaraz obok klubu Energy 2000.

Zanim wybrałem się do lokalu usłyszałem, że podobno burgery tam są tłuste [w tym negatywnym aspekcie]. Opinia jednej osoby, no cóż… Challenge accepted, chciałem poczuć się niczym w programie Myth Busters.

Lokal serwuje ponad 10 różnych burgerów w wariantach 120g i 180g mięsa. Coś na mały i duży apetyt – podobało mi się to. Ja na swojego pierwszego burgera wybrałem pozycje dużego Bacon’a [majonez, sałata lodowa, pomidor, cebula, ogórek, ketchup, bekon], który kosztował mnie 20 PLN. Do tego jeszcze doszły frytki, które do buksa kosztują dodatkowe 3 PLN. Ucieszony, że w końcu zjem swój obiad przystąpiłem do konsumpcji.

Bułka, która mieściła wszystkie składniki była zdecydowanie za mała. Wydaje mi się, że wszystko, co mogło mi przy jedzeniu z niej wylecieć, dokładnie to zrobiło. Ponadto, fakt w jaki sposób została przypieczona woła o pomstę do nieba – z jednej strony miękka, jakby wcale nie przypieczona, z drugiej … sucharek zamiast bułki. Dodatki warzywne były świeże, same w sobie były dobre. Gorzej jednak wypadło mięso – stopień wysmażenia mięsa mógłbym określić jako “za bardzo wysmażony”. Było dla mnie suche i pozbawione smaku. Razem z ketchupem, który dla mnie nie pasuje komponowały się idealnie… czyli wcale. Czy mogę powiedzieć, że mi smakowało? Zdecydowanie nie…

Niestety nie udało mi się obalić mitu, lokal wypada w moich oczach słabo. Mam nadzieję, że z czasem się poprawi i zdecydowanie tego ekipie Plebiscytowej życzę. Poprzeczka burgerowa w Katowicach jest jednak postawiona bardzo wysoko.