Browsing Category

Recenzje

MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny

W zeszłą sobotę przy starej fabryce porcelany w Katowicach (ul. Porcelanowa 23) odbyła się druga edycja MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny. Miejsce imprezy leży w znacznej odległości od centrum, ale organizatorzy wykazali się pomyślunkiem i co godzinę z centrum Katowic kursowały darmowe busiki (w obie strony) – bardzo miły gest ze strony organizatorów. Tyle słowem wstępu – przejdźmy do jedzenia, które dane było nam skosztować na miejscu.

Jako, że nie byłem sam, to udało mi się spróbować większą ilość dań. Rozpoczęliśmy od Cooler Food i „spleśniałego hotdoga”, który miał w sobie kiełbaski jagnięce, bekon, rukolę i sos na bazie sera gorgonzolla. Połączenie całkiem smaczne – kiełbaski odpowiednio wysmażone, bekon smaczny, rukola świeża. Nie miałem się do czego przyczepić tak szczerze mówiąc… no chyba, że sos mógłby być trochę bardziej gęsty.

Kolejne stoisko jakie odwiedziliśmy to Własna Robota i tutaj skosztowaliśmy trzy rzeczy – sałatkę z kurczakiem (i dodatkami), panini z salami, oraz jeden z oferowanych koktajli… ale po kolei.
Sałatka poza kurczakiem (i sałatą :P) zawierała rukolę, pomidory koktajlowe i makaron penne. Całość mogła zostać polana jednym z sosów, a nasza konkretnie zawierała majonezowo-musztardowy. Tutaj niestety trochę się zawiodłem, bo kurczak zbyt suchy, makaronu trochę mało (aczkolwiek nie wiem czy to miała być sałatka makaronowa…) i chyba przypadkiem jeszcze do kompozycji dostaliśmy trochę roszponki (a podobno nie miało jej być). A szkoda …
Drugi rzut to panini z salami, sałatą, czerwoną cebulą i mozarellą, a dodatkowo jeszcze wybrałem do kanapki sos czosnkowy. Tutaj już lepiej, smacznie, chrupko z dobrym salami, jednak rozłożenie sera w kanapce mogłoby być lepsze – cały ułożył się w jednym pasie na dole kanapki, a nie równomiernie rozłożony względem reszty składników.
Trzecie podejście to koktajl: brokuły, mango, brzoskwinia. Sam nie wypiłem go dużo – smakował mi, ale nie czułem tam brokułów na początku, co uważam za plus. Osoba towarzysząca zachwyciła się tymże napojem. Wydaje mi się, że koktajle z Własnej Roboty są jak najbardziej do polecenia.

Przed daniem na finisz odwiedziliśmy jeszcze stoisko Hurry Curry, a tam wzięliśmy na spróbowanie Szata… Sataya ;) Satay w tym wydaniu składał się z kurczaka nadzianego na patyczki bambusowe, ugrillowany i podawane z ostrym sosami + sokiem z limonki. Grillowany kurczak był bardzo delikatny, sos odpowiednio pikantny, a sok z limonki dobrze uzupełniał ten romans – polecam tą przekąskę.

Na sam koniec padło na pełnoprawnego burgera od Burger na kółkach. Z ich oferty wybraliśmy Urban Burgera, który w swojej bułce skrywał 170 g wołowiny, marynowaną gruszkę, marynowaną pierś z kaczki, pomidora, czerwoną cebulę, roszponkę, a także autorski sos śliwkowy. Popatrzyłem na składniki i miałem efekt „wow”, spróbowałem burgera, a uczucie pozostało. Dla mnie super połączenie smakowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że bułka nie była przygrillowana – brakowało mi tego do całości. Jednak nie dyskredytuje burgera – szkolne 5+ mu się należy, więc zdecydowanie polecam.

Bardzo cieszy mnie w jakim kierunku idzie ten katowicki festiwal kulinarny. Jestem zadowolony z drugiej edycji bardziej niż z poprzedniej – na tej faktycznie było pojedzone i to fest ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną edycję!

Foodstock na dwie klawiatury

Foodstock na dwie klawiatury

Pozostajemy w Krakowie, lecz tym razem przenosimy się na festiwal. Razem z moją znajomą dotarliśmy na Foodstock, który odbywał się 27 września tego roku w Klubie Fabryka przy ulicy Zabłocie 23. Przejdźmy do rzeczy, a raczej do jedzenia ;)
Na całym festiwalu obowiązywała waluta kuponowa – 5zł za jeden kupon a dania kosztowały odpowiednio wielokrotność takiego kuponu, przy czym „koszt” dań wahał się między 1 a 3 kuponami.

Stoisk było wiele i nie sposób było wszystkie sprawdzić, więc musieliśmy wybierać. Na pierwszy rzut padło stoisko restauracji Etnika. Jednym z dań jakie było dane nam skosztować było taco z kurczakiem na słodko-ostro (z brzoskwiniami i pomidorami koktajlowymi). Kurczak w nim to istny cud – miękki i pyszny. Taco chrupiące a całość – bardzo ładnie ze sobą współgrała.

Ań: I to jest moment kiedy w recenzji odzywa się drugi głos. Dla kontrastu z ostrym kurczakiem wybrałam polędwiczki wieprzowe na puree z dyni z odrobiną musu daktylowego. Danie było delikatne w swej fakturze, ale przy tym wyraziste. Największy problem z prostymi daniami polega na tym, że łatwo je zepsuć. W tym przypadku moje obawy były bezpodstawne, gdyż mięso było cudownie kruche i odpowiednio przyprawione. Mdławy smak samotnej dyni kontrastował z konkretnym akcentem daktyli. Dzięki temu danie było idealnie harmoniczne.

Po odczekaniu chwili trzeba się było czegoś napić, niestety stanowisko z kawą było wciąż nieczynne, wobec tego wybrałem „zupę na kaca”, która okazała się zupą ogórkową z nutą cytryny. Kaca nie miałem, więc nie byłem w stanie sprawdzić jej magicznych właściwości, nie mniej jednak smakowała. Takie tajemnicze mikstury i nie tylko można było spotkać na stoisku Korek Resto Bar .

Ań: Jako przerywnik między konkretniejszymi daniami wybrałam próbkę sushi ze stoiska Kenko – kręci nas sushi. Jestem ogromną fanką pieczonego łososia, stąd nie sposób było zrezygnować ze spróbowania kolejnej wersji ulubionego maki. Nawet udało się dostać odrobinę sosu teriyaki. Żyć, nie umierać. Niestety samo maki smakowo wypadło przeciętnie, powiedziałabym, że ledwie poprawnie. Może to tylko kwestia warunków polowych, ciężko mi powiedzieć. Możliwe, że dam drugą szansę restauracji Kenko już w wersji stacjonarnej.

Później wyszliśmy zaczerpnąć świeżego krakowskiego powietrza (szydera wskazana), a tam napotkaliśmy Po Prostu Rower ze swoimi wyrobami. Ja wziąłem Ragou wołowe (małą porcję, oczywiście), które podane było w tortilli. Niby smaczne, ale… rewelacji jak dla mnie nie było. Ewidentnie było coś przekombinowane z przyprawami, bo nad wszystkimi smakami dominował kardamon, co nie do końca mi pasowało.

Ań: Moim wyborem była natomiast piadina z kurczakiem po sycylijsku. Podobnie jak u Marcina w moim daniu królował kardamon ponad wszystkimi innymi smakami. Nie powiem, lubię nutę korzenną w wielu daniach, ale co za dużo, to nie zdrowo. Kawałki kurczaka w małym rożku również wydawały mi się za duże. Nie mogę jednak powiedzieć, aby danie mi nie smakowało, było „ok”. Ale czasami „ok” nie wystarcza.

Aby konkretnie zakończyć obiadowanie wybrałem Andrus Food Truck, a w nim maczankę krakowską. Owa maczanka to nic innego jak marynowany karczek wieprzowy, poddawany długiemu wypiekowi w niskiej temperaturze, w wersji finalnej podany w bułce wypiekanej w piecu opalanym drewnem. Sam opis brzmi syto, co nie ? ;) Danie w moim odczuciu jest takim tradycyjnym, tłustym odpowiednikiem burgera (głównie ze względu na sposób podania). Całkiem smaczny, ale niestety przez to, że był tłusty mój organizm nie mógł go za wiele przyswoić.

Jedzenia właściwego nastał w tym momencie koniec, ale jak to mówią – na deser zawsze znajdzie się miejsce (z pozdrowieniami dla mojego kolegi, Michała ;) ). Kawa ze stoiska Makiato i tarta od Cukiernia Mistrz i Małgorzata zwieńczyły dzień.

Ań: Ale nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła. O ile tarta kawowa wybrana przez Marcina była naprawdę bardzo dobra, o tyle „zmęczenie” mojej tarty z jagodami to już była sztuka. Masa serowa była tak niesamowicie zapychająca i mdła, że naprawdę ciężko było ją zjeść. A jak ja już nie mogę jeść ciasta, to coś, moi mili państwo, znaczy.

Na festiwalu można było głosować na stoiska – my swój głos oddaliśmy na Etnikę i jak się później okazało, restauracja ta podbiła serca głodnych ludzi :) Sam festiwal mogę zaliczyć do udanych – najbardziej podobał mi się pomysł z ławkami do jedzenia na środku sali – choć dalej było ich mało, to zawsze po paru minutach można było tam siąść. Myślę, że przy kolejnej okazji, jeśli będzie druga edycja, wybierzemy się ponownie.

Ań: Dodatkowo do domu (i głodnego mężczyzny) dowiozłam migdałowe makaroniki o 5 smakach ze stoiska Les Beaux Macarons. Bardzo smaczne, słodziutkie i kolorowe. Polecam ;)

Kuchnia Tajwańska w Mr.Lee [zamknięte]

Urlop z całą pewnością sprzyja kulinarnym wojażom, a niewątpliwie wizyta w Krakowie jest dobrym powodem do odkrywania nowych smaków. Razem ze znajomymi po raz pierwszy odwiedziliśmy restauracje tajwańską Mr.Lee – jak się okazuje jest ona również pierwszym takim miejscem w Polsce. Sama restauracja znajduje się na ulicy Karmelickiej 7.

Pora obiadowa w pełni, więc dwa dania były wyborem nieodzownym. Jako pierwsze – zupa krem z owoców morza [8 PLN]. W moim odczuciu bardzo smaczna i sycąca. Poza krewetkami zawierała małże, kalmara i nie wiem co jeszcze, ponieważ nie znam się aż tak na owocach morza. Danie zostało podane szybko, zjadłem tak, aby przejść po zupie od razu do dania głównego. Moim wyborem była wołowina w czarnym pieprzu, podana została w warzywach (papryka, marchewka, sałata, cebula dymka), a jako dodatek do niej dostałem porcję ryżu i ogórki konserwowe przygotowane na pikantno [24 PLN]. Według mnie wołowina została przyrządzana wyśmienicie, odpowiednio doprawiona, wprowadziła mnie niemal w stan euforii. Całość bardzo dobrze się komponowała ze sobą i stanowiła niezwykle syty posiłek.

Przy innej okazji próbowałem jeszcze zupy won ton [8 PLN] – smaczna, aczkolwiek nie przyćmiła mi zupy z owoców morza. Drugim daniem jakie wtedy skosztowałem był kurczak Kung Bao na ostro [22 PLN]. Jeśli czyjeś kubki smakowe wychwalają kurczaka ponad wołowinę, a przy tym lubują się w ostrzejszych smakach to sądzę, że kurczak Kung Bao byłby odpowiednim zamiennikiem do wcześniej wybranej przeze mnie ostrej wołowiny. Kurczak podany był w podobnej kompozycji z tą różnicą, że zawierał jeszcze orzeszki ziemne. Smaczny, syty … Co tu dużo mówić, wyśmienity ;)

Obsługę w restauracji zaliczyłbym również jako plus – dla mnie zasługuje na dużą pochwałę. Restaurację polecam każdemu, kto lubi orientalne smaki. Ja sam następnym razem chętnie bym się wybrał na jakże popularny Hot Pot … ;)

Mmm, this IS a tasty Kahuna Burger

Tychy doczekały się swojej pierwszej burgerowni – jakże mógłbym z tej okazji nie odwiedzić tego miasta ;) Kahuna Burger, bo o tym lokalu mowa, znajduje się na ulicy Nałkowskiej 6A. Zainteresowanie burgerami w Tychach w dniu otwarcia było tak duże, że mięso przeznaczone na 2 dni skończyło się jeszcze przed końcem pierwszego dnia. Do lokalu wybrałem się z moim kumplem ze studiów dzień po otwarciu, a w związku z incydentem wynikłego z braku mięsa, ceny zestawów były tańsze o 2 zł w ramach rekompensaty.

Jak wygląda wybór burgerów w lokalu? Na razie do naszej „dyspozycji” oddane zostało 5 pozycji, aczkolwiek z czasem ma być ich więcej – na start myślę że wystarczy. Dwie bułki do wyboru – jasna i ciemna, obie z ziarnami. Jestem fanem twórczości Tarantino, więc nie mogłem sobie odmówić zamówienia Kahuna Burgera. Składniki jakie możemy tam znaleźć to 200g wołowiny, ser mimolette, sałata, grilowany ananas i czerwona cebula. Do tego możemy dobrać frytki bądź sałatkę oraz dwa sosy z listy. Poza standardowymi, czyli ketchup, musztarda i bbq, najbardziej zainteresowały mnie chillimayo, kahuna oraz czosnkowy z miętą [mój faworyt]. Całość kompozycji dla mnie jak najbardziej na plus – mięso dobre, dodatki odpowiednio dobrane, a bułka smaczna [mogłaby być jedynie bardziej przypieczona, bo była miękka a nie chrupka]. Jedyne, co najbardziej mnie zawiodło to frytki, ponieważ wydawały mi się trochę „tłuste” – może moje „widzimisie”, ale łatwo można to poprawić.

Ogólnie całość ocenił bym na szkolne 4+ – dobry start, czekam na kolejne pozycję z menu i to, jak burgery będą smakować chociażby za pół roku. Ktoś chętny wybrać się tam jeszcze raz i ocenić poza mną ? :)

„Bistr Ci u nas pod dostatkiem” – Kofeina Bistro

„Bistr Ci u nas pod dostatkiem” – tak zawsze myślałem widząc nowo powstające bary z dodatkiem makaronizującego „bistro” w nazwie. Wśród takich miejsc usłyszałem o ciekawej nowości, w samym centrum Katowic. Chodzi mi o Kofeina bistro, które to znajduje się przy ulicy 3-go Maja zaraz niedaleko Galerii Katowice. W odróżnieniu od innych tego typu miejscówek, bistro to zaskoczyło mnie dość wykwintnym menu. Dań typu schabowy, mielony, rolada itp. nie widziałem, co uznam za duży plus.

Wybór mój padł na polędwiczki ze spaghetti w pieczarkowym sosie w akompaniamencie boczku i sera pleśniowego [typu lazur]. Szczerze – to, co dostałem urzekło moje podniebienie. Polędwiczki zostały odpowiednio przyrządzone, chrupiący boczek i lekko roztopiony ser pleśniowy znakomicie nadawały się jako dodatek do potrawy. Spaghetti z sosem pieczarkowym również bardzo dobrze smakowało, a sam makaron był wg mnie ugotowany idealnie. Posiłek kosztował mnie tam 20 zł, co uważam za bardzo dobrą cenę przy tak wysokiej jakości dania.

Jedzenie w Kofeina Bistro jest wysokiej jakości i to jest pewne. Jeśli tylko wyjdziecie po pracy z zamiarem zjedzenia dobrego obiadu – to miejsce jest dla Was przeznaczone. Ja sam trafię tam pewnie jeszcze nie jeden raz ;)

Leniwe popołudnie – Antler Poutine&Burger

Niedziela, leniwe popołudnie w Krakowie. Razem ze znajomymi po spacerze zdecydowaliśmy się odwiedzić jedną z burgerowni, mieszczących się w okolicy Rynku. Antler Poutine&Burger – nazwa zaświtała nam w głowie jako pierwsza i tam też się wybraliśmy. Sama burgerownia znajduje się na ulicy Gołębiej 10. Knajpka jako główne dania serwuje burgery i poutine. O ile każdy wie jak wygląda burger, tak nie miałem pojęcia co to jest poutine. Jest to kanadyjska przekąska, składająca się z frytek, sera (głównie typu cheddar) i sosu pieczeniowego. Podjadłem koledze – smaczne i syte. Następnym razem zamówię do burgera.

Na mój posiłek wybrałem Osoyoos Burgera. Jako główny bohater: grillowana pierś z kurczaka, bohaterowie poboczni: kozi ser, sos bazyliowo-cytrynowy, suszone pomidory, rukola i sałata. Całość zamknięta w dużej, wypiekanej na zamówienie bułce. Jak wypadło to smakowo ? Kura mogłaby być trochę bardziej przyprawiona jak dla mnie – była za to delikatna i razem z sosem bazyliowo-cytrynowym całkiem ładnie się komponowała. Reszta składników uzupełniała smakowo całość, ale jak już mówiłem – brakowało mi trochę większej wyrazistości w smaku i trochę pieprzu poprawiło by ogólne odczucie. Opcji drobiowej wg szkolnej oceny dałbym 4+. Czy wrócę w kanadyjskie progi? Myślę, że tak. Tym razem, aby spróbować burgera z wołowiną (która podobno była lepiej doprawiona niż kurczak!).

Babskim okiem – The Jack Kalisz

Gościnnie Ania z Kalisza! :)

Babskim okiem.

Będąc ostatnim razem w moim rodzinnym mieście podpatrzyłam spośród wielu knajpek na rynku pewną nowość. The Jack Kalisz – Whiskey in the Jar, Rock & Roll, Steak House. Południe Polski przyzwyczaiło mnie do wszelkiej mnogości burgerowni, zatem ciężko było nie wstąpić i nie sprawdzić produktu rodzimych stron. W końcu, po przymusowym zaciągnięciu koleżanki (pozdro, Marta!) znalazłam się w lokalu. Jedną z pierwszych rzeczy, która rzuca się w oczy jest wystrój. Stoły i kanapy jak z amerykańskich barów, winyle na ścianach i rock n’ roll w tle. Dla mnie, zakochanej w muzyce Elvisa, była to niezwykle miła niespodzianka.
Ale pora przejść do jedzenia. Główne pozycje menu zajmują burgery, sałatki, dania z grilla i steki. Dodatkowo menu obfitowało w wiele pozycji alkoholowych, w tym ujęte w nazwie restauracji, whiskey. Mój obiadowy wybór padł na Jack Classic Burger, czyli siekany stek wołowy (gramatura niepodana, ale najprawdopodobniej 150 g), pomidor, cebula, sałata lodowa, ogórek konserwowy i sos koktajlowy, a to wszystko w dużej, pszennej bułce z sezamem. Dodatkowo przywitały mnie frytki w fikuśnym, metalowym kubełku. Mięso było bardzo dobrze przyprawione, a całość burgera wzorowo komponowała się smakowo. Bułka jednakże nie była dopasowana do rozmiaru mięsa i dodatków, przez co ciężko było utrzymać całość w ryzach. Brakowało mi także dodatkowych sosów. Mankamenty te można jednakże uznać za pierdoły i czepianie się upierdliwej baby. Miłą odmianą były także frytki, zostały one dodatkowo doprawione mieszanką przypraw.

Ogólnie oceniam moją wizytę w kaliskim przybytku burgerów bardzo pozytywnie. I zachęcam wszystkich chętnych, odwiedzających Kalisz czy to po drodze, czy celowo, na wstąpienie do The Jack. Właścicielom zaś życzę wytrwałości, gdyż wiem jak ciężko jest nowym restauracjom w moim ukochanym mieście. Polecam!

P.S.: Przystojni panowie na barze zawsze na propsie!

Gościnnie w Łodzi – Byk Burger Grill&Restaurante

Czas na gościnną recenzję od Marka!

Przy okazji wizyty w Łodzi odwiedziłem kolejną burgerownie. I muszę przyznać można śmiało polecić. Byk Burger Grill&Restaurante już na wstępnie dobrze wróży dzięki dobrze wyciszonemu od szumu ulicy wnętrzu, które jest bardzo klimatycznie urządzone. Samego burgera można zamówić w 2 rodzajach bułek: jasnej i ciemnej, z czego jasna to zwykła marketowa a ciemna zwykła grahamka. Mięso w smaku super, miękkie soczyste i smaczne choć dla mnie za dobrze wysmażone jak na zamówione pół krwiste. Wybór dodatków spory. Sosy są niestety „zintegrowane” z burgerem a jedyne sosy co można wybrać to sos do frytek. Jedyne poważne minusy zestawu to trochę zbyt przesolone frytki i znów coleslaw. Generalnie mogę śmiało polecić jak kogoś wywieje do centrum Łodzi.

Przystanek Śniadanie – Serwus

Jako że ostatnio jestem stałym bywalcem Przystanek Śniadanie w Katowicach, to staram się przy każdej nadarzającej się okazji opisywać nowe lokale, jakie dane mi było poznać na danej edycji. Tym razem na celowniku miałem Serwus, czyli gościnny foodtruck z Gliwic. Zamiast wołowych burgerów serwuje on wieprzowe kotlety, co sprawiło, że byłem nimi bardzo zainteresowany.

Burgery cenowo wypadały dość korzystnie [10-12 zł jeśli dobrze pamiętam] a moim śniadaniowym wyborem był „Zboczek” – dość fikuśna nazwa, ale spodobała mi się. W skład mojego burgera wchodziły: wieprzowina [150g kotlet], ser, bekon, sałata, pomidor, cebula karmelizowana, pikle, majonez, oraz sos BBQ. Wszystkie składniki zamknięte były w pysznej bułce z pestkami dynii – bardzo smaczna i nie potrzebowała żadnego dodatkowego przypiekania. Co do burgera w całości, to nie miałem się do czego przyczepić – bardzo mi smakowało, a cebula karmelizowana i pikle to jedne z moich ulubionych składników w burgerach. W skali szkolnej Serwusowego burgera oceniam na 5+ – wierzę, że któraś z pozycji menu zasługuje na więcej, ale to stwierdzę następnym razem!