Browsing Category

Kraków

Tattoofest

Gościnnie mój imiennik, Marcin o strefie gastro na Tattoofest:

W dniach 6-7 czerwca na terenie Expo Kraków odbyła się 10 edycja Tattoofest festiwal. Z tej okazji oprócz śmietanki tatuatorów z…

Street Food Festiwal – Galeria Kazimierz

W dniach majówkowych, 2-3 maja, na plac przed Galerią Kazimierz zjechały się Food Trucki z całej Polski na Street Food Polska Festival Festiwal organizowany przez ekipę Street Food Polska. Nie mogło nas tam zabraknąć. Dodatkowym atutem była ładna pogoda :)

Marcin:

Concrete Jungle Meals

Tyle razy podchodziłem już do odwiedzenia Concrete Jungle Meals z Katowic, ale zawsze coś mi wypadało. Tym razem skusiłem się na tzw. pulled pork – marynowaną wieprzowinę poddawaną długiej obróbce termicznej w niskiej temperaturze. Mięso dzięki takiemu sposobowi przyrządzania jest delikatne i miękkie. W wersji z foodtrucka mięso było podane z czerwoną cebulą i sałatą w bułce, jak do burgera. W smaku dość wyraziste i za razem smaczne, jedyny minus taki, że strasznie po bokach wylewał się sos, w którym przyrządzone było mięso. Nie mniej polecam spróbować, bo warto, a cena 15 PLN jest bardzo przystępna :)

The Beef Brothers

Kolejny foodtruck jaki zaciekawił mnie swoją ofertą to The Beef Brothers, który stacjonuje w Raciborzu. Wybór padł na The Blues Burger, czyli wołowina, ser blue lazur, mix sałat, pomidor, pikle, czerwona cebula, rukola, musztarda dijon oraz konfitura borówkowa. Trochę się na niego czekało, ale oblężenie foodtrucka było dość spore, więc nic dziwnego. Mniejsza o czas, burger jakiego dostałem miał dobrą, przypiekaną na maśle bułkę, z której tak na dobrą sprawę do końca spożywania nic mi nie uciekło. Same składniki, jakie znajdowały się w burgerze były świeże i dobre. Jedyne co mi nie bardzo pasowało to konfitura borówkowa, przez którą całość była lekko za słodka na moje klimaty. Burger kosztował mnie 23 PLN i mimo tej słodkości wart był swojej ceny.

Michał:

B.B.Kings

Po przybyciu na miejsce i pierwszym obejściu całości została podjęta szybko decyzja – gdzieś trzeba stanąć w kolejce, bo inaczej nic nie zjemy. Mój wybór padł na B.B. Kings. I od tego momentu zaczęła się moja prawie dwugodzinna znajomość z tym stoiskiem. 40 minut czekałem w kolejce, aby złożyć zamówienie, oraz około ponad godzinę czekałem na zamówienie. Ktoś mógłby napisać – strata czasu. Dla mnie jednak ten czas został wynagrodzony. Moim typem był B.B Cheese&Bacon oraz BeefandRoll. Jednak to drugie skończyło się tuż przed moim zamówieniem. Był to wielki smutek, gdyż były to kawałki bekonu zwinięte z mięsem. Ach… wyglądało cudownie. Może następnym razem.
A co do burgera… był cudowny. Grillowany na drewnie, dzięki czemu zyskał na aromacie i smaku, soczysty, a także dobrze wypieczony. Po prostu cud. Wszystkie dodatki [ser, bekon, pomidor, cebula] sprawiały, że chciało się dalej jeść. Sos czosnkowy oraz BBQ podkreślały delikatnie kompozycję, ale nie górowały nad całością. Jedynym mankamentem była bułka, która była trochę za mała i nie obejmowała całości składników, jednak przy wybitnym całokształcie można na to przymknąć oko. Moim zdaniem hit tego festiwalu. Jeżeli kiedyś jeszcze ich spotkam, to na pewno będę czekał, nawet w 3 godzinnej kolejce :)

Ania:

Momo-Smak Kuchnia Tybetańska

Widząc truck’a Momo-Smak Kuchnia Tybetańska wiedziałam, że właśnie tam skieruję swe kroki. Mimo sporej kolejki na złożenie zamówienia nie trzeba było aż tak długo czekać, a odbiór następował już po 8 minutach (lub wcześniej, zależnie od wybranego typu pierożków). Dobra organizacja Momo zasługuje na ogromną pochwałę. Mój wybór padł na pierożki na parze z wieprzowiną. Zostały podane w bambusowym pudełku, na modłę azjatycką, co dodało nieco klimatu. Mam nadzieję, że ekipie udało się odzyskać wszystkie pudełka (były do zwrotu) :) Pierożki były smaczne. Ot, po prostu. Bez fajerwerków, ale też bez skrzywienia. Raczej niewielkich rozmiarów, uniemożliwiały najedzenie się jedną porcją (10 sztuk). W warunkach festiwalowych, gdzie chcieliśmy spróbować jak najwięcej dań nie było to złą opcją.

Zapiekanki Tradycyjne

Widząc stanowisko Zapiekanki Tradycyjne nabrałam ogromnej chęci na zapieksy. Mój wybór padł na PEWEX, czyli zapiekankę z boczkiem, kiełbasą wiejską i mortadelą. Dodatkowo do zestawu wzięłam oranżadę. Jednym słowem: rozczarowanie. Zapiekanka była nijaka, niby podgrzana, ale ledwie letnia, a w dodatku składników jak na lekarstwo. Rozumiem powrót do PRLu i tamtejszą stylistykę, ale za 19 zł (bez oranżady 16 zł) spodziewałam się czegoś konketniejszego i proponowany posiłek zdecydowanie nie jest wart tej ceny. Wśród części komentarzy dotyczących tego stanowiska na festiwalu dopatrzyłam się informacji, że normalnie cena za zapiekanki jest niższa i została podwyższona na cele festiwalu. Biznes is biznes, ale bez przesady…

Kocham Naleśniki

Przyszła i pora na deser, więc trafiłam do Kocham Naleśniki, gdzie skusiłam się na naleśnik z kajmakiem i bananem. Poza naleśnikami w słodkiej odsłonie było także kilka pozycji wytrawnych. Byłam pod ogromnym wrażeniem sprawności i organizacji Pani obsługującej. Oczywiście w kolejce trzeba było swoje odstać, ale nie sądzę, żeby dało się przyśpieszyć przygotowanie naleśników. A warto było poczekać. Samo ciasto nie było słodkie, co było dobrym rozwiązaniem przy bardzo słodkim nadzieniu. Dzięki temu nie dało się przesłodzić. Nie oszczędzano też na produktach. Jeżeli najdzie Was ochota na naleśniki, to wiecie, gdzie się udać :)

Najedzeni Fest – Wino!

W niedzielę, 26 kwietnia, odbyła się kolejna impreza spod znaku Najedzeni Fest. Oczywiście nie mogło nas zabraknąć. Tym razem nieco rozdzieleni odwiedziliśmy interesujące nas miejsca.

Curry Up [https://www.facebook.com/curryupkrk?fref=ts]
Bhel Puri – danie reklamowane jako “best ever sałatka” składało się z prażonego ryżu, czerwonej cebuli, pomidora, kolendry i ostrego sosu. Z wyglądu nie zapowiadało się nic niezwykłego, ale już po pierwszym kęsie wiedziałam, że to jest to. Ostro – słodka w smaku, ale pysznie chrupiąca i orzeźwiająca. Reklama nie kłamała :)
Butter Chicken – kawałki kurczaka w śmietanowo-pomidorowym sosie okazały się być mniej ostre niż się spodziewaliśmy, choć nadal ostre. Miękkie mięso bardzo dobrze komponowało się lekko słodkawym sosem.
Dal Makhani – indyjskie danie z soczewicy, czerwonej fasoli, masła i śmietany. Razem z ryżem kompozycja była interesująca. Wybrałem ją bardziej z ciekawości ale się nie zawiodłem. Nie było ostre więc zjadłem ze smakiem :)

Fatayer – stanowisko zachęciło nas licznymi próbkami do skosztowania, dzięki temu mogliśmy wybrać naszych faworytów. Bardzo nam zasmakował fatayer (drożdżówka wywodząca się z Bliskiego Wschodu) w wersji na ciepło z mięsem i szpinakiem. Idealne danie na porządne śniadanie. Można było spróbować hummus, który był smaczny i wyrazisty, w przeciwieństwie do nijakich past, jakie często można spotkać. Na deser – basbosa, czyli ciasto z kaszy manny i wiórków kokosowych. Nie za słodkie i smaczne. Na pewno wybierzemy się do sklepu stacjonarnego po fatayera, bo zdecydowanie warto :)

Ganesh – serek indyjski w grochowej panierce ze słodkim sosem + plus sos miętowy [ale nie pasował do tego serka – co sam właściciel zasugerował, nie mylił się ;p]. Miłym gestem były kupony na darmowe picie w ich stacjonarnym punkcie.

Ania: W poszukiwaniu idealnego deseru mój wzrok spoczął na jednej z tart na stanowisku Velodrome espressobar. Tarta z mascarpone i musem truskawkowymi podbiła poje serce, podniebienie i pewnie jeszcze kilka układów narządów. Ciasto było delikatne, kruche i słodkie, wprost rozpływało się w ustach. Masa z serka mascarpone nie była mdła, słodziutka, ale nieprzesadnie z wyczuwalną nutą wanilii. Całość dopełniał mus truskawkowy, lekko kwaskowy zbijający słodycz całości, dzięki czemu nie była mdła. Dawno się tak nie zachwyciłam kawałkiem ciasta i ciężko było się nim dzielić ;)

Book me a cookie – sernik czekoladowy – rozpływał się w ustach – co tu dużo mówić [i co najważniejsze nie miał rodzynek!].

Kaze Fusion – okonomiyaki – pierwszy raz jadłem, niestety o ile w smaku było nawet nawet to wydawało mi się bardzo tłuste, czego nie lubię … onigiri – tutaj wiele filozofii nie ma – ot kulka ryżu z wkładką, taka jak powinna być. Takoyaki też niestety nie urzekły mnie swoim smakiem…

O-ren Sushi Bar – zupa kokosowo z kurczakiem [na ostro], akurat mieściła się w stopniu mojej tolerancji na ostre smaki ale była smaczna, kurczak ko ko ko ko zawsze spoko a do tego jeszcze kiełki zastępowały makaron – jak dla mnie świetna zupa. Żałuję, że nie skusiłem się na sushi bo wyglądało też zacnie :)

Lodziarnia Donizetti – Przed wyjściem postanowiliśmy sprawdzić lody. Ania rzuciła się na te o smaku matcha, Michał pozostał wierny czekoladzie, a Marcin do matchy dorzucił orzech. Wszystkie smaki były bardzo dobre i było czuć, że składniki użyte do produkcji lodów były dobrej jakości.

Meksyk w Taco Mexicano

Dla odmiany o meksykańskich klimatach Ania:

W poszukiwaniu słonecznych, meksykańskich klimatów zawitałam do Taco Mexicano, które mieści się w Krakowie, przy ulicy Poselskiej 20.

Już od progu można wczuć się w klimat tego miejsca. Wyraziste zapachy, kolorowe ściany, liczne zdjęcia i piniaty ponad głowami. Wnętrze bogate, ale nie zagracone – i o to chodzi. Dodatkowo należy pochwalić miłą i obeznaną obsługę.

Przejdźmy do smaków. Jako przystawkę, za namową kolegi, zamówiliśmy caracoles, czyli ślimaki. Było to moje pierwsze kulinarne spotkanie z tym nieszczęsnym mięczakiem (bo zawodowo znamy się momentami aż za dobrze…), ale stwierdziłam, że w sumie czemu nie, zawsze coś nowego. Były lekko gumowate z mocnym akcentem czosnku, który znajdował się w zalewie. Właściwie to ciężko mi określić, czy skusiłabym się jeszcze raz. Nie były złe, co to, to nie. Po prostu nie podpadły pod moje gusta.

Jako danie główne wybrałam enchilade z polędwicą wieprzową. Została podana w towarzystwie dwóch sosów, pasty fasolowej, ryżu, śmietany i dwóch sałatek. Całkiem spory zestaw, którym też bardzo się napchałam (tego dnia to był mój jedyny posiłek i zupełnie tego nie odczułam). Danie było ostre, czego po kuchni meksykańskiej można było się spodziewać, ale zielony sos to istny morderca. Przez moment nie wiedziałam co ze sobą zrobić jak go spróbowałam. Dlatego, później go unikałam, bo dla mnie był zdecydowanie za ostry. Trochę szkoda, że placki były nim polane, w moim odczuciu lepiej, gdyby był podany obok. Polędwica była dobrze przyrządzona, delikatna w fakturze i wyrazista w smaku.
Jako napitek wybraliśmy lemoniady, do wyboru z limonki lub hibiskusa. Obie dobre, bez cukru (jak ktoś lubi słodkie napoje, to cukier znajduje się na stoliku) i idealnie gaszące pragnienie.

Podsumowując, Taco Mexicano proponuje wyraziste i ostre oblicze Meksyku. Takie, jak być powinno. Dla mnie na pewno nie była to ostatnia eskapada do tej restauracji. Gorąco polecam!