Browsing Category

Kraków

Foodstock Winter

Cały grudzień to, jakby nie patrząc, przygotowania do Świąt. Świąteczne porządki, zakupy, prezenty i inne związane z tym rzeczy. Nie mniej nie o świętach będzie ten wpis, a ostatnim w tym roku, przynajmniej dla mnie, festiwalu jedzeniowym. Foodstock Winter, to druga edycja małego, ale bardzo dobrze prosperującego festiwalu. Dobór stoisk jest jak najbardziej przemyślany i brane pod uwagę jest zdanie uczestników [można to zauważyć po tablicy wydarzenia].

Co tym razem udało się skosztować?

Na pierwszy rzut odwiedziliśmy stoisko z “ulubieńcem publiczności” z zeszłej edycji czyli Etnika. Zjedliśmy u nich mus z pstrąga z chipsami warzywnymi – bardzo fajna przekąska, może trochę przysłonawa wyszła, ale nadal całkiem smaczna. Na początek jak znalazł.

Na stoisku HAMSA hummus & happiness israeli restobar dane nam było spróbować hummusu, który w ich wydaniu nie przypadł mi zbytnio do gustu… Nie wiem zresztą jak powinien smakować dobry hummus. Mimo to, gdy skosztowałem od kolegi kurczaka w cymesie, byłem pozytywnie zaskoczony smakiem … to było coś! Może jednak hummus nie jest dla mnie w takim razie …

Gdy przyszła pora na deser padło na Les Beaux Macarons – a tam oczywiście set makaronik, które zniknęły równie szybko jak zostały kupione. Polecam Wam skosztowanie przy najbliższej okazji.

Kolejne stoisko jakie dane mi było sprawdzić to RotiRoti, znane mi z ostatniej edycji festiwalu Najedzeni Fest. Butter chicken w ich wydaniu był naprawdę smaczny i mimo, iż nie lubię zbytnio ostrych [to akurat jeszcze nie było tak ostre] dań, to zjedliśmy je ze smakiem.

A potem zachciało nam się pić… Do kawy była kolejka, więc odpuściłem. Padło na Shake & Bake ze swoim smoothie. Kombinacja jabłko, banan, pietruszka i miód znakomicie zaspokoiło nasze pragnienie picia.

Jako że kolejka do burgerów była przez prawie cały festiwal [kto był, ten wie] nie dane mi było skosztować burgerów od Red Beef Burger … Musiałem się w tym wypadku zadowolć curry wurstem i frytkami od Bratwurst – w moim odczuciu kiełbaska bez rewelacji, frytki jeszcze gorzej.

Podsumowując, widać, że Foodstock rozwija się jako festiwal. Niestety, jak na poprzedniej edycji nie miałem się do czego przyczepić tak teraz było trochę ścisku … Stoły na środku hali nie sprzyjają przemieszczaniu się i szczerze na następnej edycji byłoby miło, jakby było jednak więcej miejsca na ludzi… A tak, to całkiem w porządku. Myślę, że wybiorę się na kolejną edycję zobaczyć jak będzie :)

Smutna ballada o ramenie tylko z nazwy – RAMEN GIRL of Yellow Dog [zamknięte]

Smutna ballada o ramenie tylko z nazwy, czyli Ania o RAMEN GIRL of Yellow Dog

Niedzielne popołudnie, Kraków, centrum. Tak zaczyna się nasza historia. Już jakiś czas wcześniej zainteresowało nas doniesienie o restauracji Ramen Girl, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, serwowany jest ramen. Moje serduszko zabiło mocniej, gdyż po wizycie w Japonii bardzo cenię sobie to proste, acz smaczne danie.

Przybieżeliśmy radośnie na ulicę Krupniczą, gdzie ów przybytek się mieści. Pierwszy rzut oka na miejsce – przestrzeń. Lokal jest niezwykle przestrzenny, nawet przy pełnym obłożeniu sali nie byłoby większego problemu z przemieszczaniem się pomiędzy stolikami. Dekoracyjnie – minimalistycznie, wręcz surowo. Osobiście za takim wystrojem nie przepadam, ale znam osoby, którym takie wnętrze przypadłoby do gustu.

Pora zamawiać. Za plus, a za razem minus uważam zmienną kartę dań. Plus – bo nie ma stagnacji, minus – bo nie dane było mi spróbować ramenu z kaczką i cynamonem. Wybór Michała padł na czarny ramen (czarny czosnek, powoli pieczona wieprzowina, szpik, sepia, sezam, węgierki, edamame, burak, karmelizowany bekon), ja natomiast wybrałam grzyby (shiitake, mung, boczniaki, portobello, białe pieczarki, kremowe jajko). Tu należy zaznaczyć, że poza ramenem restauracja ma w swojej ofercie tzw. małe formy. Trzy niewielkie dania tworzące wspólną kompozycję. Pomysł wydaje się być ciekawy i warty spróbowania, jednakże po zobaczeniu ceny zrezygnowałam.

Otrzymaliśmy nasze zupy. Trzeba przyznać, że były finezyjnie ozdobione i dawno nie jadłam tak ładnie ozdobionego dania. Pierwszy zgrzyt – makaron. Spodziewałam się konkretnego, grubego ramenu (nazwa zupy pochodzi od nazwy pszennego makaronu), a dostałam nitki do rosołu. Dużo, to fakt, ale dalej ten makaron bardziej nadawał się do rosołu lub pomidorowej, a nie potrawy, którą nazwano „ramen”. Drugi zgrzyt – smak. Każdy składnik spożywany osobno był dobry, a bekon z „czarnego” od Michała, to wręcz majstersztyk. Ale gdy chciało się wypić zupę, to już było ciężko, bo poszczególne smaki zupełnie ze sobą nie grały. W mojej grzybowej jeszcze nie było tak źle, dałam radę zjeść połowę, ale po łyżce „czarnego” stwierdziłam, że nigdy więcej. W misce była istna kakofonia smaków i strasznie się zawiodłam.

W restauracji najlepiej bronią się kelnerzy. Obsługa jest bardzo miła i uczynna, przyjęli naszą opinię, odpowiedzieli również na moje pytania co do bazy zupy (pasta miso nie użyta…). Nie mam nic do zarzucenia, a raczej bardzo chwalę przyjazną ekipę obsługującą.

Bardzo nie lubię pisać niepochlebnych recenzji, ale w tym wypadku nie mam innego wyjścia. Idąc na ramen spodziewałam się, że to właśnie dostanę. Dostałam natomiast zupę, która nawet obok ramenu nie stała. Gdyby chociaż broniła się smakiem, to przymknęłabym oko na niedociągnięcia, ale nawet to nie wyszło. Oczywiście gusta są różne – czarny ramen, który ledwo z Michałem przełknęliśmy był wychwalany pod niebiosa przez gościa z sąsiedniego stolika. Czy polecać? Osobiście uważam, że nie warto, ramen bez smaku i tylko z nazwy. Ale liczę na to, że smaki się poprawią i kiedyś będzie można przyjść na pyszną zupę. Pytanie: kiedy?

O Slow Burgerze słów kilka

O Slow Burgerze z Krakowa Ania napisała słów kilka:

Pewnego pięknego dnia współlokatorka zagaiła do mnie mówiąc „Anka, lubisz burgery, chyba znalazłam coś dla ciebie”. Tym prozaicznym sposobem dowiedziałam się o Slow Burger na Chmielińcu i postanowiłam to miejsce odwiedzić. Na próbowanie nowego miejsca wybrałam się, a jakże, z Michałem.

Wystrój Slow Burgera nie wyznacza się jakoś szczególnie. Nawiązują dodatkami do amerykańskich burgerowni, ale widziałam już kilka podobnych nawiązań w innych miastach i krakowska wersja wypada przy nich dość blado. Na plus można jednakże policzyć dobrą widoczność miejsca, gdzie nasze jedzenie jest przygotowywane. Obsługa również była bardzo miła i bez zarzutu.

Poza burgerami Slow Burger ma do zaoferowania quesadille jako przedstawicielkę kuchni meksykańskiej. Nasz wybór padł jednakże na burgery z zawartością 200g wołowiny – Strongmana (mua: sałata, bekon, cheddar, cebula czerwona, pomidor, BBQ, autorski sos hamburgerowy) oraz Ogrodnika (Michał: sałata, grillowane pieczarki, cheddar, patisony, pomidor, cebula czerwona, autorski sos hamburgerowy). Bułki do burgerów można wybierać pomiędzy jasną pszenną a żytnią ziarnistą. Nie sprzedają alkoholu, ale można iść do pobliskiej żabki po piwo, co jest bardzo miłe :)

Pierwsze wrażenie po otrzymaniu jedzenia? Duże. Nawet bardzo. Dodatkowo wszystkie elementy układanki nie chciały się trzymać razem, co uniemożliwiało właściwe burgera pochwycenie i utrzymania całości w ryzach. Stwierdziłam, że burgera nie dam rady nijak ugryźć, więc trzeba było posiłkować się sztućcami. A jak wypadł smakowo? No cóż, składniki, które wybrałam były klasycznym zestawieniem, ale jak już doświadczenie pokazało, co miejsce, to inny smak. Mięso dla miłej odmiany było doprawione… Problem w tym, że aż za dobrze. Mięso było najzwyczajniej przesolone, co stanowiło niemałe wyzwanie przy spożyciu tego dania. Wydawało mi się również, że sosu było ciut za mało i niepotrzebnie wysmarowano nim górną bułkę (ja wiem, dzięki temu wszystko się ładnie razem trzyma, ale w tym przypadku nie zdało to egzaminu jak i fakt, że co mi po bułce, która wsiąka cały sos).

Ogólnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogę powiedzieć, żeby burger był całkowicie zły, a z drugiej czegoś mi w nim brakowało i nie był zrobiony wystarczająco dobrze. Znaczącym problemem był nadmiar soli w mięsie, co może nie kompletnie, ale znacznie obniżyło jego walory smakowe. Czy polecać? Uważam, że warto dać szansę, jest to stosunkowo nowa burgerownia i rokuje nieźle. Byle poprawić kilka mankamentów, ale czy Slow Burger może liczyć na sukces zależy tylko od chęci załogi.

Ania i Michał o Mamma Mia

Ania i Michał o Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria :)

Poza ciągłym próbowaniem nowych burgerowni lubimy zrobić sobie odskocznię w nieco inne rejony kulinarnego świata. Tym razem zachęceni cudowną niedzielną pogodą wyruszyliśmy odwiedzić Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria przy ulicy Karmelickiej w Krakowie.

Już na wejściu powitała nas kelnerka i znalazła dla naszej dwójki dogodne miejsce. Zaskoczył mnie bardzo gustowny wystrój restauracji, która była ozdobiona umiarkowanie, ale ze smakiem. Trzeba przyznać, że zapach w niej panujący dodał całości naprawdę miłego nastroju.

Na dobry początek wybraliśmy zupę dyniową z domowymi kluseczkami i migdałami. Do tego dania otrzymaliśmy kromki pełnoziarnistego chleba i porcję pasty z oliwek zielonych i czarnych. Zupa okazała się być bardzo dobra, stonowana w smaku, a za razem w pełni uzupełniająca się ze smakiem prażonych migdałów. Dla mnie może ciut za mało wyrazista, ale po dodaniu odrobiny soli była idealna. Na całe szczęście zdecydowaliśmy się wziąć porcję zupy na pół, bo zapewne po zjedzeniu całej porcji nie miałabym już ochoty na drugie danie, taka była sycąca.

Po zupie przyszła pora na drugie dania. Mój wybór padł na penne con pollo e funghi, czyli rurki w sosie śmietanowym z kurczakiem i podgrzybkami. Danie było pyszne i bardzo sycące. Kurczak idealnie miękki, lekko, ale wystarczająco doprawiony. Idealnie komponował się z podgrzybkami. W pierwszym momencie wydawało mi się, że dodatków do makaronu jest za mało, ale oczywiście okazało się, że nie udało mi się dokończyć mojego obiadu i jak zwykle to brzemię spadło na Michała.

Michał skusił się na tagiatelle con carne di vitello e speck – czyli tagiatelle w pikantnym sosie pomidorowo-paprykowym z cielęciną i szynką speck. Makaron, robiony przez kucharzy według własnych receptur, był odpowiedniej konsystencji. Sos odpowiednio pikantny z dominującą nutą pomidorów. Mięso cielęce również było dobrze przygotowane, odpowiedniej wielkości i doskonale dopełniało się smakowe z szynką speck. Całość była wyjątkowo smaczna.

Ogólnie nasze odwiedziny w Mamma Mii oceniamy bardzo dobrze i na pewno tam wrócimy, tym razem by spróbować słynnej pizzy. Jeżeli ktoś uwielbia kuchnię włoską, to jest to doskonałe miejsce do spróbowania.

Niedzielna wycieczka do Krakowa – Najedzeni Fest

Niedzielna wycieczka do Krakowa… żeby coś zjeść ;) Nic nowego w moim wykonaniu, a tym razem wybraliśmy się ze znajomymi na Najedzeni Fest. Na tej edycji motywem przewodnim było wino, którego w sumie koneserem nie jestem, więc skupiłem się na tym, co misie lubią najbardziej – jedzeniu.

Zacząłem od napitku ze stoiska Tektura i ich Cold Brew Coffee – całkiem smaczny napój, aczkolwiek w dużych ilościach i na zimno [gdy na zewnątrz było jeszcze zimniej] nie byłem go w stanie dużo wypić.

Swoje jedzenie zacząłem od stoiska Restauracja Indyjska RotiRoti. Tam skosztowaliśmy aż trzech dań. Pierwsze z nich było Chicken Curry – ot, dobre curry z kurczakiem i ryżem. Na drugi rzut poszło danie zwane Bhel Puri, czyli preparowany ryż, chrupki sev, moong dal, świeże warzywa, chutney daktylowo-tamaryndowy, chutney kolendrowo-miętowy. Jak dla mnie bomba, bardzo ciekawa kompozycja smakowa, którą z chęcią zjadłbym w obiadowej porcji. Dwa dania zjedzone, więc znalazło się jeszcze miejsce na deser… A na deser Gulab Jamun – nieduże kuleczki wyrabiane z sera khoya, smażone w głębokim oleju a następnie moczone w aromatycznym, słodkim syropie z dodatkiem kardamonu, szafranu i wody różanej. Słodycz sama w sobie – w mojej opinii dobre, ale herbaty bym potem nie musiał słodzić przez dłuższy czas ;)

Idąc dalej skosztowaliśmy jeszcze pierożków Gyoza ze stoiska Kamo Bar & Grill… rewelacji jednak nie było – pierożki były w większości rozgotowane i smakowo też bez sensacji. Stoisko zachęcało aż pięcioma smakami pierożków, jednakże żadne z nich w niczym nie przypominały prawdziwych japońskich gyoza, ani smakiem, ani konsystencją. W gyoza spotykamy się z farszem (w tradycyjnej wersji warzywno-mięsnym), a tutaj dostaliśmy kawałek kurczaka (indyka/wieprzowiny/ziarna kukurydzy, kimchi) owinięty w ciasto. Nie, proszę Państwa, tak się nie robi. Jakby chociaż smakiem się to danie broniło… ale niestety, rozgotowane i rozrywające się ciasto i zimne wnętrze nie były w żadnej mierze potrawą chociażby znośną.

Ze słodkości udało mi się jeszcze zdobyć kawałek tarty jabłkowej z bezą od Book me a cookie. Bardzo solidny kawałek ciasta moim zdaniem – śmiało mogę każdemu polecić :)

W momencie, gdy znajomi poszli po burgery ja jeszcze chwyciłem kanapkę z rostbefem ze stoiska przy samym wejściu na festiwal. Była to chyba najlepsza rzecz jaką zjadłem na tym wydarzeniu!

Czy podobało mi się na Najedzeni Fest ? Tak sobie … na ostatniej edycji, na której zawitałem było na niej o wiele więcej ciekawostek do spróbowania. Teraz może zostały one przyćmione przez wino, którego de facto nie degustowałem – szczerze mówiąc, nie wiem.
Czy wybiorę się na kolejne Najedzeni Fest ? Po tej edycji głęboko się nad tym zastanawiam…

A bym zapomniał … poniedziałkowy poranek zacząłem od Lewego Sierpowego… Taki batonik od Zmiany Zmiany. Całkiem smaczny i pożywny – na następnej imprezie jak ich spotkam mam zamiar zaopatrzyć się w 2 pozostałe batony z ich kolekcji :)

Dumka na dwa burgery – Bobby Burger Kraków

Dumka na dwa burgery … czyli wizyta Michała i Ani w Bobby Burger

Sobota, wieczorowa pora. Człowiek głodny, więc idzie coś zjeść. Tym razem wyborem był Bobby Burger Św. Tomasza w Krakowie. Jest to już sieć, gdyż aż dziewięć lokali tej marki znajduję się w Warszawie, natomiast w Krakowie do tej pory otwarto dwie restauracje pod szyldem Bobby Burgers. Gdzieś czytałem, że ponoć dobre – więc poszliśmy sprawdzić czy naprawdę warte pochwał kierowanych pod ich adresem.

Zamówiliśmy dwa burger tj. Burger miesiąca oraz Hot Bacon. Dziwnym był dla nas fakt, że nie opisano składu burgerów na karcie lub nawet przy barze. O ile z większością standardowych pozycji w menu nie było problemu, to już odszyfrowanie składu burgera miesiąca było wyzwaniem. Nawet kelnerka miała problem z opisaniem składu sezonowca. Na październikowy burger składają się słodka, grillowana gruszka, ser mascarpone, karmelizowane orzechy włoskie, rukola oraz pomidor. Hot Bacon natomiast, to klasyczny baconcheeseburger, ale z dodatkiem ostrych papryczek.

Zamawiający ma do wybory dwie wielkości burgerów: mały, zawierający 120 g wołowiny oraz duży (double) z zawartością 240 g krowy. Tutaj jednak obowiązuje system jak np. z burgerkinga, czyli pojedynczy kawałek grillowanej wołowiny to 120g, więc jak się bierze dużego, to dostaje się dwa kawałki mięsa. Mi ten sposób zbytnio nie przypadł do gustu, gdyż mięso nie było dobrze grillowane. Było zdecydowanie za bardzo spieczone, well done aż za bardzo. Mięso wydawało się także zbyt suche w porównaniu do wołowiny wypróbowanej w innych knajpkach.

Ogólnie jednak smakowo było nieźle. Połączenie w burgerze miesiąca byłoby znakomite, gdyby tylko mięso było lepiej przygotowane.Widać, że twórcy wiedzą jakie połączenia smakowe wybrać dla dobrego efektu. Jednakże wołowina, czyli królowa burgera, wypadła niezwykle blado. Ciężko porównywać placki mięsa przypominające bardziej kotlety ze znanych sieciówek do poważnych kawałków wołowiny, do których przyzwyczaiły nas “slow foodowe” burgery. Stąd bardzo ciężko ocenić dania, które zaserwowano nam w Bobby’m. Z jednej strony wszystkie dodatki współgrają ze sobą w idealnej smakowej harmonii, a z drugiej dostajemy niedoprawione mięso przypominające kawałek tektury.

Cena bez frytek to odpowiednio za Burger miesiąca 120 g -20, a za hot bacon 240g -21 złotych.
jeżeli bierze się zestaw z frytkami (tzw. combo) do ceny burgera należy dodać 4 złote.

Polecać, czy nie polecać – oto jest pytanie. Dwojakie uczucia się biją, jednakże ostatecznie nie jest to lokal zły, mają tylko złe podejście do wołowiny (bądź kucharz miał wyjątkowo zły dzień). Liczymy, że przy kolejnej okazji odwiedzenia restauracji Bobby Burger będziemy mogli nacieszyć się lepszej jakości mięsem, bo smak i potencjał w ich burgerach drzemie.

Foodstock na dwie klawiatury

Foodstock na dwie klawiatury

Pozostajemy w Krakowie, lecz tym razem przenosimy się na festiwal. Razem z moją znajomą dotarliśmy na Foodstock, który odbywał się 27 września tego roku w Klubie Fabryka przy ulicy Zabłocie 23. Przejdźmy do rzeczy, a raczej do jedzenia ;)
Na całym festiwalu obowiązywała waluta kuponowa – 5zł za jeden kupon a dania kosztowały odpowiednio wielokrotność takiego kuponu, przy czym „koszt” dań wahał się między 1 a 3 kuponami.

Stoisk było wiele i nie sposób było wszystkie sprawdzić, więc musieliśmy wybierać. Na pierwszy rzut padło stoisko restauracji Etnika. Jednym z dań jakie było dane nam skosztować było taco z kurczakiem na słodko-ostro (z brzoskwiniami i pomidorami koktajlowymi). Kurczak w nim to istny cud – miękki i pyszny. Taco chrupiące a całość – bardzo ładnie ze sobą współgrała.

Ań: I to jest moment kiedy w recenzji odzywa się drugi głos. Dla kontrastu z ostrym kurczakiem wybrałam polędwiczki wieprzowe na puree z dyni z odrobiną musu daktylowego. Danie było delikatne w swej fakturze, ale przy tym wyraziste. Największy problem z prostymi daniami polega na tym, że łatwo je zepsuć. W tym przypadku moje obawy były bezpodstawne, gdyż mięso było cudownie kruche i odpowiednio przyprawione. Mdławy smak samotnej dyni kontrastował z konkretnym akcentem daktyli. Dzięki temu danie było idealnie harmoniczne.

Po odczekaniu chwili trzeba się było czegoś napić, niestety stanowisko z kawą było wciąż nieczynne, wobec tego wybrałem „zupę na kaca”, która okazała się zupą ogórkową z nutą cytryny. Kaca nie miałem, więc nie byłem w stanie sprawdzić jej magicznych właściwości, nie mniej jednak smakowała. Takie tajemnicze mikstury i nie tylko można było spotkać na stoisku Korek Resto Bar .

Ań: Jako przerywnik między konkretniejszymi daniami wybrałam próbkę sushi ze stoiska Kenko – kręci nas sushi. Jestem ogromną fanką pieczonego łososia, stąd nie sposób było zrezygnować ze spróbowania kolejnej wersji ulubionego maki. Nawet udało się dostać odrobinę sosu teriyaki. Żyć, nie umierać. Niestety samo maki smakowo wypadło przeciętnie, powiedziałabym, że ledwie poprawnie. Może to tylko kwestia warunków polowych, ciężko mi powiedzieć. Możliwe, że dam drugą szansę restauracji Kenko już w wersji stacjonarnej.

Później wyszliśmy zaczerpnąć świeżego krakowskiego powietrza (szydera wskazana), a tam napotkaliśmy Po Prostu Rower ze swoimi wyrobami. Ja wziąłem Ragou wołowe (małą porcję, oczywiście), które podane było w tortilli. Niby smaczne, ale… rewelacji jak dla mnie nie było. Ewidentnie było coś przekombinowane z przyprawami, bo nad wszystkimi smakami dominował kardamon, co nie do końca mi pasowało.

Ań: Moim wyborem była natomiast piadina z kurczakiem po sycylijsku. Podobnie jak u Marcina w moim daniu królował kardamon ponad wszystkimi innymi smakami. Nie powiem, lubię nutę korzenną w wielu daniach, ale co za dużo, to nie zdrowo. Kawałki kurczaka w małym rożku również wydawały mi się za duże. Nie mogę jednak powiedzieć, aby danie mi nie smakowało, było „ok”. Ale czasami „ok” nie wystarcza.

Aby konkretnie zakończyć obiadowanie wybrałem Andrus Food Truck, a w nim maczankę krakowską. Owa maczanka to nic innego jak marynowany karczek wieprzowy, poddawany długiemu wypiekowi w niskiej temperaturze, w wersji finalnej podany w bułce wypiekanej w piecu opalanym drewnem. Sam opis brzmi syto, co nie ? ;) Danie w moim odczuciu jest takim tradycyjnym, tłustym odpowiednikiem burgera (głównie ze względu na sposób podania). Całkiem smaczny, ale niestety przez to, że był tłusty mój organizm nie mógł go za wiele przyswoić.

Jedzenia właściwego nastał w tym momencie koniec, ale jak to mówią – na deser zawsze znajdzie się miejsce (z pozdrowieniami dla mojego kolegi, Michała ;) ). Kawa ze stoiska Makiato i tarta od Cukiernia Mistrz i Małgorzata zwieńczyły dzień.

Ań: Ale nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła. O ile tarta kawowa wybrana przez Marcina była naprawdę bardzo dobra, o tyle „zmęczenie” mojej tarty z jagodami to już była sztuka. Masa serowa była tak niesamowicie zapychająca i mdła, że naprawdę ciężko było ją zjeść. A jak ja już nie mogę jeść ciasta, to coś, moi mili państwo, znaczy.

Na festiwalu można było głosować na stoiska – my swój głos oddaliśmy na Etnikę i jak się później okazało, restauracja ta podbiła serca głodnych ludzi :) Sam festiwal mogę zaliczyć do udanych – najbardziej podobał mi się pomysł z ławkami do jedzenia na środku sali – choć dalej było ich mało, to zawsze po paru minutach można było tam siąść. Myślę, że przy kolejnej okazji, jeśli będzie druga edycja, wybierzemy się ponownie.

Ań: Dodatkowo do domu (i głodnego mężczyzny) dowiozłam migdałowe makaroniki o 5 smakach ze stoiska Les Beaux Macarons. Bardzo smaczne, słodziutkie i kolorowe. Polecam ;)

Kuchnia Tajwańska w Mr.Lee [zamknięte]

Urlop z całą pewnością sprzyja kulinarnym wojażom, a niewątpliwie wizyta w Krakowie jest dobrym powodem do odkrywania nowych smaków. Razem ze znajomymi po raz pierwszy odwiedziliśmy restauracje tajwańską Mr.Lee – jak się okazuje jest ona również pierwszym takim miejscem w Polsce. Sama restauracja znajduje się na ulicy Karmelickiej 7.

Pora obiadowa w pełni, więc dwa dania były wyborem nieodzownym. Jako pierwsze – zupa krem z owoców morza [8 PLN]. W moim odczuciu bardzo smaczna i sycąca. Poza krewetkami zawierała małże, kalmara i nie wiem co jeszcze, ponieważ nie znam się aż tak na owocach morza. Danie zostało podane szybko, zjadłem tak, aby przejść po zupie od razu do dania głównego. Moim wyborem była wołowina w czarnym pieprzu, podana została w warzywach (papryka, marchewka, sałata, cebula dymka), a jako dodatek do niej dostałem porcję ryżu i ogórki konserwowe przygotowane na pikantno [24 PLN]. Według mnie wołowina została przyrządzana wyśmienicie, odpowiednio doprawiona, wprowadziła mnie niemal w stan euforii. Całość bardzo dobrze się komponowała ze sobą i stanowiła niezwykle syty posiłek.

Przy innej okazji próbowałem jeszcze zupy won ton [8 PLN] – smaczna, aczkolwiek nie przyćmiła mi zupy z owoców morza. Drugim daniem jakie wtedy skosztowałem był kurczak Kung Bao na ostro [22 PLN]. Jeśli czyjeś kubki smakowe wychwalają kurczaka ponad wołowinę, a przy tym lubują się w ostrzejszych smakach to sądzę, że kurczak Kung Bao byłby odpowiednim zamiennikiem do wcześniej wybranej przeze mnie ostrej wołowiny. Kurczak podany był w podobnej kompozycji z tą różnicą, że zawierał jeszcze orzeszki ziemne. Smaczny, syty … Co tu dużo mówić, wyśmienity ;)

Obsługę w restauracji zaliczyłbym również jako plus – dla mnie zasługuje na dużą pochwałę. Restaurację polecam każdemu, kto lubi orientalne smaki. Ja sam następnym razem chętnie bym się wybrał na jakże popularny Hot Pot … ;)

Leniwe popołudnie – Antler Poutine&Burger

Niedziela, leniwe popołudnie w Krakowie. Razem ze znajomymi po spacerze zdecydowaliśmy się odwiedzić jedną z burgerowni, mieszczących się w okolicy Rynku. Antler Poutine&Burger – nazwa zaświtała nam w głowie jako pierwsza i tam też się wybraliśmy. Sama burgerownia znajduje się na ulicy Gołębiej 10. Knajpka jako główne dania serwuje burgery i poutine. O ile każdy wie jak wygląda burger, tak nie miałem pojęcia co to jest poutine. Jest to kanadyjska przekąska, składająca się z frytek, sera (głównie typu cheddar) i sosu pieczeniowego. Podjadłem koledze – smaczne i syte. Następnym razem zamówię do burgera.

Na mój posiłek wybrałem Osoyoos Burgera. Jako główny bohater: grillowana pierś z kurczaka, bohaterowie poboczni: kozi ser, sos bazyliowo-cytrynowy, suszone pomidory, rukola i sałata. Całość zamknięta w dużej, wypiekanej na zamówienie bułce. Jak wypadło to smakowo ? Kura mogłaby być trochę bardziej przyprawiona jak dla mnie – była za to delikatna i razem z sosem bazyliowo-cytrynowym całkiem ładnie się komponowała. Reszta składników uzupełniała smakowo całość, ale jak już mówiłem – brakowało mi trochę większej wyrazistości w smaku i trochę pieprzu poprawiło by ogólne odczucie. Opcji drobiowej wg szkolnej oceny dałbym 4+. Czy wrócę w kanadyjskie progi? Myślę, że tak. Tym razem, aby spróbować burgera z wołowiną (która podobno była lepiej doprawiona niż kurczak!).