Browsing Category

Miejsca

V.G. Food, czyli kumpiry i burgery w jednym miejscu

Z cyklu przypadkowe znaleziska, czyli jak to niepozorna chęć podróży do jednego ze sklepów z grami w Krakowie przyczyniła się do znalezienia nowego miejsca z jedzeniem. Mowa o V.G. Food, które znajduje się przy ul. Karmelickiej 43. Mieści się ona w małej, białej budce, przy której w razie czego można usiąść na krzesełkach.

W swojej ofercie posiada burgery oraz kumpiry w różnych kombinacjach. O ile burgera każdy zna, to kumpira już nie koniecznie. Przypomnę, jest to potrawa powstająca z dużego ziemniaka, pieczonego w oryginalnym tureckim piecu oraz dodatków. Ciepły z chrupiącą skórką ziemniak jest rozkrawany, jego wnętrze jest łączone z przyprawami, masłem oraz z serem żółtym. Jako, że byliśmy paczką znajomych była okazja do spróbowania obu serwowanych dań.

Na pierwszy rzut poszły burgery, o których wypowie się Ania: Mój wybór padł na małego Bacon Burgera [11,90 PLN], skład standardowy, czyli: kotlet wołowy (110 g, duży 220 g), boczek, ser, pomidor, cebula, pikle, sałata, majonez i ketchup. W pierwszym momencie myślałam, że pomylono się z zamówieniem, bo nie było widać różnicy w wielkości pomiędzy moim burgerem a tym o pełnej gramaturze. W przeciwieństwie do innych miejsc, gdzie wybór mniejszego kotleta idzie w parze z redukcją dodatków, tutaj dodatków dostajemy tyle samo. Jak dla mnie pozytywnie, choć napchałam się niemiłosiernie :) Burger był smaczny, zarówno wołowina jak i boczek były dobrze wysmażone. Bułka nie rozleciała się na samym początku, co też jest zdecydowanym plusem. Ogólnie oceniam burgera jako dobry, tak trzymać :)

Kolega zamówił inną pozycję burgerowego menu – Mountain Burgera [16,90 PLN]. W składzie widnieją: wołowina 220g, oscypek, żurawina, korniszon, cebula, sałata, majonez. Z tego co mi tylko wiadome kolega wziął raczej na próbę, bo generalnie nie lubi oscypka więc niestety nie udało się go przekonać do smaku. Ja natomiast biorąc 2 kęsy od kolegi muszę powiedzieć, że by mi przypasował :)

Na kumpira musiałem trochę dłużej poczekać, więc w trakcie oczekiwania mogłem potwierdzić smak burgerów, które moim zdaniem były bardzo dobre ;) Mój kumpirowy “zestaw” składał się z boczku, kiełbasy, pieczarek, cebuli, pomidora i ogórka, a całość poprosiłem z sosem śmietanowym [12,90 PLN]. Porcja duża, ciepła i zjadłem całość ze smakiem. Składniki użyte do potrawy były świeże. Co tu dużo mówić – to kolejne miejsce z kumpirem, który mi smakuje.

Ogólnie miejsce w moim odczuciu wypada bardzo pozytywnie. Przemiła obsługa, niskie ceny i dobra jakość jedzenia sprzyjają, aby to miejsce jeszcze nie raz odwiedzić. Dodatkowo, to jedyne miejsce, w którym na raz serwują moje ulubione slow-foody ;) Polecam!

Jadę na urlop … do Baru [zamknięte]

Wiele osób kojarzy pewnie charyzmatyczną Magdę Gessler i program “Kuchenne Rewolucje”, czyli inicjatywę, która ma na celu pomóc restauracjom “uciec z tarapatów”. W wielu przypadkach metamorfoza wiąże się z całkowitym wywróceniem do góry nogami dotychczasowego charakteru restauracji.
Wybrałem się do BAR URLOP – dawny Polski Smak, który nigdy nie zwrócił mojej uwagi. Lokal po rewolucjach zyskał nowy wystrój, kojarzący się z wakacjami, ale też weszło nowe menu, złożone z przygotowywanych na bieżąco dań kuchni polskiej i międzynarodowej.

Na początku byłem trochę sceptycznie nastawiony do wizyty, ale jednak w końcu się zmobilizowałem do odwiedzenia odświeżonego lokalu. Co z tej wizyty wyszło? O tym w dalszej części.

Do baru wybrałem się zaraz po pracy, więc byłem bardzo głodny. Postanowiłem, że zjem pełnoprawny dwudaniowy obiad. Na pierwszy rzut poleciała zupa szpinakowa z jajkiem sadzonym. Zupa była dobrze przyprawiona, a jajko sadzone odpowiednio wysmażone – żółtko w momencie podania było w stanie płynnym, co uwielbiam. Cena zupy to 7 PLN.

Drugim daniem było danie z przepisu pani Magdy Gessler, a był to kurczak green curry z ryżem. Wśród składników udało mi się wyczuć kolendrę, paprykę, cukinie i nie wiem co jeszcze … Ważne, że smakowało :) Całość była bardziej słodka niż ostra, nie mniej nie przeszkodziło to w zjedzeniu ze smakiem całości, a było tego bardzo dużo. Za taka porcję zapłaciłem 19 PLN.

Często słyszy się, że knajpy po takim programie upadają – czy tak będzie i w tym przypadku ? Moim zdaniem lokal w obecnej formie ma szansę przetrwać i życzę im powodzenia – jedzenie, które teraz serwują wpada w moje gusta. Po dwóch daniach jakie tam zjadłem byłem bardzo ukontentowany i zadowolony z wizyty. Nie taka Magda straszna jak ją TVN maluje … ;)

Wege boom – Nova Krova

Rzadko kiedy zdarza mi się jeść wegańskie potrawy, jednak ten raz ani nie był z przypadku, ani z przymusu. W ramach ciekawości przeszedłem się ze znajomą weganką do miejsca NOVA KROVA, znajdującego się przy pl. Wolnica 12 w Krakowie.

“Pierwszy w 100% wegański lokal w Krakowie. Naszym flagowym produktem są burgery, które stanowią połączenie roślinnych kotletów, świeżych bułek jasnych, ciemnych lub bezglutenowych, szerokiej gamy sosów i oryginalnych dodatków.” – tak pisze o sobie Nova Krova.

Co w takim razie jedliśmy ?
Spośród dość bogatej oferty burgerów mój wybór padł na Tofu burgera w bułce ciemnej [14 PLN]. W składzie posiadał marynowane i grillowane tofu, sałatę, podsmażone pieczarki, avocado, blanszowanego pora i kiełki. Wybrałem do niego sos majo klasyczny – w smaku całkiem zacny. Jak smakował mój burger? Było dość mało składników w środku. Jeśli chodzi o grillowane tofu, to nie wiem jak powinno smakować, ale w tym wydaniu moim zdaniem był w porządku. Całość dobrze się komponowała, w smaku też było bardzo dobrze, jednak mimo wszystko się tym nie najadłem. Następnym razem domówię frytki, bo pewnie o tyle mi brakowało do pełnego brzucha :)

Miejsce w moim odczuciu nie wypada źle, ale jest to opinia osoby, która nie chodzi do takich miejsc na co dzień. Na pewno jeśli chcecie urozmaić swoje posiłki można śmiało wpaść na bezmięsnego burgera – ot, z ciekawości :)

A teraz oddam głos expertowi od dań wegan, czyli Doroty:

Nie jestem wielką fanką burgerów, ale przyznam, że byłam nieco podekscytowana, że będę mogła spróbować czegoś nowego i oczywiście wegańskiego ;) Mój wybór padł na seitan burgera. Seitan nazywany jest „chińskim mięsem”, ja jednak nie lubię tego określenia. To po prostu gluten pszenny, ale dobrze przygotowany jest na prawdę smaczny. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z tym produktem, ale będąc w ostatnim czasie w Warszawie udało mi się co nieco spróbować i byłam niezmiernie zadowolona. Zachęcona smakami, które zapamiętałam – zamówiłam. Seitan burger w składzie ma oczywiście seitanowy kotlet (grillowany BBQ style), a do tego sałatę, karmelizowaną cebulę, marynowane buraczki, blanszowany por, ogórek i kiełki. W menu jako proponowany sos widnieje BBQ, bardzo mi to pasowało, więc nic nie zmieniałam. Za takiego pana policzono mi 15zł. Mój burger w końcu znalazł się na stole. Wyglądał całkiem ładnie, robił dobre pierwsze wrażenie… ale niestety tylko pierwsze. Duża ilość sałaty wystająca z każdej strony bułki wyglądała na prawdę zachęcająco, do tego całkiem przyzwoitych rozmiarów kotlecik. Miało być tak pięknie. Jednak im dalej tym było gorzej. Powiem szczerze, warzywnych dodatków było na prawdę niewiele. Gdzieś tam rzeczywiście był ogórek i por. Reszty nawet nie pamiętam. A seitan? Może moje podniebienie zostało zbyt rozpieszczone tym, czym uraczyłam się w Warszawie? Może tak. Tu było po prostu nijako. Ani to nie było dobre, ani złe – ot, takie byle jakie. Jednak najbardziej rozczarował mnie sos, z którym burger został podany. Ja wiem, że znawcą BBQ nie jestem i wiem, że rodzajów tego sosu jest… trochę (?). Ale dla mnie to był po prostu zwykły ostry sos. I tyle. Żadnego zapachu wędzonki. Odważę się nawet stwierdzić, iż to on jest sprawcą tego, że całość po prostu mi nie podpasowała.

Mój wypad do Novej Krovy podsumuję więc lekkim rozczarowaniem. Po fakcie trochę żałowałam, że nie zamówiłam burgera z kotletem z fasoli lub z falafelem. Mam wrażenie, że bardziej by mi posmakowały. Nie skreślam więc tego lokalu z mojej listy, ale następnym razem zastanowię się dwa razy czy mam ochotę tam zjeść.

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock …

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock nie zachęcał pogodą. Jednak w dniu festiwalu pogoda zrobiła obrót o 180 stopni i mieliśmy była cudownie wiosenna. Wybraliśmy się więc grupką znajomych na kolejną edycję wcześniej wspomnianego festiwalu z dobrym nastawieniem. Bieżąca edycja jako główną tematykę obrało zupy, jednak na wszystkich stoiskach poza nimi można było też skosztować innych dań. W tej edycji zaskoczyło mnie to jak wiele dań było za 1 kupon [waluta jak poprzednio 1 kupon = 5PLN], gdzie porcje wcale nie były takie małe. Gdzie byliśmy, co jedliśmy o tym poniżej.

Na pierwszy rzut, jak to zwykle bywa, zajrzeliśmy do Etnika, a tam zjedliśmy kurczaka w sosie imbirowo-cytrusowym z sałatką z kuskusa. Tutaj bez zmian – znowu było wyśmienicie ;) Kurczak we wspomnianym sosie jak dla mnie rozpływał się w ustach i nie są to przesadzone słowa. Nie tylko ja zachwyciłem się Etniką, ponieważ znowu restauracja ta stanęła na podium, choć tym razem na drugim miejscu. Dla nas i tak byliście najlepsi. Kolejny raz stwierdzam, że muszę odwiedzić ich lokal stacjonarny.

Lunch Bar Presto – tam wśród dużej ilości zup wybraliśmy potrawę toskańską – jest to szynka wieprzowa długo marynowana w sosie z czerwonego wina. Sama zupa całkiem dobra, jednak w smaku bardzo dominował alkohol z sosu. Nie mniej warto było spróbować :)

Kolejny strzał to Ganesh Restaurant z Punjabi Chana Masala, czyli cieciorka indyjska w sosie cebulowo-pomidorowym z ryżem. Pierwszy raz jadłem cieciorkę i muszę przyznać, że o ile sos był dobry, tak sama cieciorka w smaku nie pozwoliła mi się cieszyć smakiem tego dania. Gdyby był kurczak to bym pewnie zjadł ze smakiem, a tak się trochę rozczarowałem.

W międzyczasie z Michałem udaliśmy się standardowo na kawę do Makiato i razem z nią siedliśmy przy stolikach na zewnątrz. Jaka błogość nas wtedy ogarnęła … ładna pogoda, słońce, dobre jedzenie – istny chillout towarzyszył tej edycji :)

Anka jako naczelny cukrzyk ruszyła na poszukiwania ciasta. W tym celu trafiła do Book me a cookie. Do stolika powróciła zwycięsko z sernikiem nowojorskim oblanym karmelem i tartą jabłkową pod puszystą bezą. Sernik był istnym arcydziełem, lekki, słodki, dokładnie taki, jaki sernik być powinien. Niestety tarta się nie obroniła. Spód ciasta był nieźle zwęglony. Gdyby nie ten przykry fakt, to byłaby dobra, masa jabłkowa i beza były bardzo smaczne.

Mieliśmy iść najpierw na burgery, ale Michał się wyrwał i poszedł do stoiska Sweet Chilli – Slow Food Gyros, a tam dostał gyros z kurczaka z chutney’u mango-brzoskwinia z imbirem i pieprzem cytrynowym podany nietypowo, bo na waflu. Musiałem mu podkraść trochę, bo wyglądało smakowicie i po skosztowaniu nie zmieniłem zdania. Bardzo dobre danie choć trochę już zimne, ale dalej dawało radę :)

Na sam koniec udaliśmy się wszyscy do Red Beef Burger i tam wzięliśmy wszystkie burgery co mieli ;) Jako jedyna potrawa jaką jedliśmy każdy kosztował nas 2 kupony [10 PLN], co nie uważam, że było zła ceną za to co dostaliśmy. Głównymi bohaterami byli:
– “Górska krowa” [wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata dębowa, oscypek, bekon, ogórek kiszony, jabłko],
– „Sir Lancelot na krowie” [wołowina, BBQ ostry, rukola, grillowany boczek, ser Mimolette, chipsy ziemniaczane, cebula cukrowa]
– „Krowa na rodeo” [Wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata, oscypek, grillowany boczek, ogórek kiszony, jabłko]

Każdy był moim zdaniem dobry, jednak najbardziej smakowała mi Górska krowa. Oscypek w połączeniu z jabłkiem i konfiturą z czerwonej cebuli sprawiły, że burger na długo zostanie w mojej pamięci – nigdzie chyba takiego fajnego połączenia do tej pory nie znalazłem. Po tej edycji mogę śmiało ten lokal polecić :)

Co do samego Foodstocku mogę powiedzieć, że tym razem wydawało mi się, że było to lepiej ogarnięte. Dalej tłoczno na sali i były przez to niezłe zawirowania, żeby się gdzieś przedostać. Wydaje mi się, że jeśli pogoda dopisze to wszystkie stoliki jakie miałyby być powinny się znaleźć na zewnątrz. Jak dla mnie jest to najlepsza edycja jak do tej pory. Do zobaczenia na następnej edycji ~!

Ziemniak wieczorową porą – Pan Kumpir

Czy zastanawialiście się kiedyś nad ulicznym jedzeniem z ziemniaków? Do niedawna poza frytkami nie umiałbym wskazać nic innego, jednak znajomi powiedzieli mi o daniu, które wykorzystuje w pełni naszego bohatera – kumpira. W Krakowie jest pare miejsc, gdzie można go zjeść. Mój wybór padł jednak na foodtruck Pan Kumpir znajdujący się na ulicy Wawrzyńca 16. Reklamują się jako “Ziemniak na bogato”, ale czy aby na pewno?

Czym w ogóle jest kumpir? Jest to ziemniak pieczony w specjalnym piecu, dzięki czemu uzyskuje smak jakby był z ogniska. W jego wnętrzu kryje się gładkie puree z dodatkiem masła czosnkowego, sera żółtego, soli, przypraw oraz bogatego zestawu dodatków. Danie to pochodzi z kuchni tureckiej.

W swojej ofercie Pan Kumpir posiada 5 różnych kombinacji:
– klasyczny [śmietana, szczypiorek/prażona cebulka]
– grecki, [śmietana, sałata, ser feta, oliwki, ogórek, pomidor, cebula, sos]
– z kurczakiem, [śmietana, sałata, kurczak, kukurydza, cebula, pomidor, ogórek, prażona cebulka, sos]
– meksykański, [mięso mielone, sos pomidorowy, czerwona fasola, kukurydza, czerwona papryka, ser żółty]
– na bogato [śmietana, sałata, ogórek, boczek, kiełbasa, pieczarki, cebula, ser żółty, sos]

Ja wybrałem opcję z kurczakiem. Kosztowała mnie ona 14 PLN za co dostałem pełne opakowanie ziemniaka z w/w składnikami z sosem czosnkowym [najbardziej mi pasował do kury ;)]. Jak smakowało? Dla mnie to ciekawy i smaczny sposób podania ziemniaka z dodatkami. Całość bardzo fajnie się komponowała i puree ziemniaczane ze środka po prostu rozpływa się w ustach. Składniki jakie były użyte były świeże, co tym bardziej poprawiało smak całości. Dla mnie szkolne 5+ za takie smakołyki :)

Jeśli lubicie dobre jedzenie, a kebaby i im podobne Wam się znudziły – wybierzcie się śmiało na kumpira. Tym bardziej będzie smakowało, jeśli lubicie ziemniaki. Polecam~!

Smaki Gruzji Restauracja i winiarnia

Ania z Michałem o gruzińskich smakach:

Nim przeprowadziłam się do Krakowa na dobre podczas jednej z wizyt w mieście zauważyłam restaurację, w której odwiedziny były tylko kwestią czasu. Smaki Gruzji Restauracja i winiarnia, bo o tej restauracji mowa, dała mi nadzieję na uszczknięcie odrobiny Gruzji w grodzie Kraka. Z bliżej niewyjaśnionych powodów Gruzję pokochałam i ciężko było się oprzeć ichniejszej kuchni.

Lokal mieści się przy ulicy Dietla 33. Sam w sobie jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, przez co często ciężko znaleźć miejsce (już nam się zdarzyło odbić od drzwi). Tym razem, na szczęście, udało się znaleźć wolny stolik, co prawda w mniej reprezentatywnym miejscu, bo przy drzwiach. Główna sala jest o wiele przytulniejsza i mniej zagracona. Restauracja ma także charakter winiarni, gdzie można spróbować typowych gruzińskich win.

Na przystawkę wybraliśmy soko kecze – pieczarki zapiekane z serem, masłem i przyprawami. Proste, gorące i smaczne. Na dobrą sprawę na mniejszy głód i przystawką dałoby się spokojnie najeść. Liczyłam na nieco większą ilość przypraw, ale na smak ogólnie nie można narzekać.

Jako danie główne wybrałam mtsvadi, czyli szaszłyki wieprzowe podawane ze smażonymi ziemniakami, sosem pomidorowym i sałatką. Warzywa użyte w sałatce były świeże i chrupiące. Mięso lekko ciągliwe, jak to z grilla. Bardzo smaczne, lekko pikantne i syte. Wybór Michała padł na odżachuri – wieprzowinę zapiekaną w sosie pomidorowym ze smażonymi ziemniakami. Danie zdecydowanie wyraźniejsze w smaku. Mięso było przyjemnie miękkie. Jedynym mankamentem była duża ilość sosu, do której przydałby się jakiś dodatek – może mały placek chaczapuri?

Dodatkowo na popitek wybraliśmy dwa gruzińskie piwa – Zedazeni (jasne) i Khevsuruli (ciemniejsze). No cóż, piwo jak piwo, niczym nas te dwie pozycje nie porwały. Były po prostu dobre.

Reasumując, warto odwiedzić Smaki Gruzji, chociażby po to, aby poznać nowe, bogate smaki. Ja gorąco polecam odwiedziny, bo dania kuchni gruzińskiej są naprawdę przepyszne i wielką stratą byłoby ich nie spróbować.

JakoTako w Krakowie [zamknięte]

Michał jako tako był w Krakowie:

W sobotni wieczór przemierzając krakowską dzielnicę Kazimierz wraz z grupą przyjaciół poczuliśmy głód. Trafiliśmy na Skwer Judah [św. Wawrzyńca 16 https://www.facebook.com/SkwerJudah], który kiedyś był parkingiem, a obecnie jest miejscem gdzie można trafić na kilka foodtracków. Jako, że nie miałem ochoty na burgery, a frytki wydawały mi się zbyt małym posiłkiem, postanowiłem spróbować polskich Taco, czyli JakoTako.

Ceny zachęciły mnie do spróbowania, gdyż za zestaw wraz z nachosami, miałem zapłacić 10zł. Ogólnie system zniżek mają ciekawy, gdyż im więcej bierzesz, tym taniej.
Pierwsze co wywołało moje zdziwienie było to, że polskie Taco nie miało w sobie mielonego wołowego mięsa, ale do wyboru był kurczak lub kiełbasa meksykańska, spolszczenie na miarę naszych możliwości. Wypełnieniem była kukurydza, kapusta, ogórek i pikantny sos. Całość włożona w uformowaną tortille. Do tego dostawało się sos na bazie (chyba) jogurtu, jednak mi zbytnio nie smakował. Nachosy były podane oddzielnie.
Wielkość zestawu nie była porywająca, ale za 10 zł… cóż oczekiwać więcej. Cena rozsądna.

Przejdźmy do samej konsumpcji, czyli jak smakowało. A tutaj niestety muszę napisać, że było bardzo nijako. Po pierwsze całość była… chłodna. Kiełbaska może trochę letnia, ale reszta – zimne. Kiełbaska była smaczna i widać tutaj potencjał, ale jako całość – niestety, danie się nie broni. Rozumiem, że miał być to polski odpowiednik meksykańskich przekąsek, ale chyba nie wyszło to zbytnio tak, jak powinno. Kapusta praktycznie zabijała swoim smakiem resztę składników. Wydaje się wręcz, że kebab byłby lepszym wyjściem niż polskie taco. Do tego nachosy, które dostałem też były zimne, a znaczna większość z nich pokruszona. Chyba musiałem trafić na koniec paczki.

Patrząc na to, że to początek działalności, może za jakiś czas spróbuje ponownie, ale na razie, będę odwiedzał inne budki z jedzeniem. Życzę im powodzenia, ale sporo czeka ich do poprawy.

Strefa Gastro Intel Extreme Masters Katowice 2015

W ramach Intel Extreme Masters Katowice 2015 działała strefa gastro z dużą ilością foodtrucków na raz. Spośród wszystkich, które były chciałbym opisać dwa, które to miałem okazję odwiedzić.

PASTA Mobile

W swojej ofercie Pasta mobile miała około 6 różnych makaronów z dodatkami. Do wyboru były 2 rodzaje makaronu (farfale i penne) ale jak ja tam zawitałem, to został już tylko penne – choć dla mnie to nie problem. Jako mój obiekt do jedzenia upolowałem makaron ze szpinakiem, gorgonzola, śmietaną i czosnkiem. Jako dodatek dostałem jeszcze pestki słonecznika. O ile dobrze pamiętam to kompozycja ta kosztowała mnie 13 PLN. Jak w smaku ? Bardzo dobrze, zarówno smakowo jak i w kwestii najedzenia się.Kolejnego dnia miałem okazję jeszcze spróbować Carbonary i była równie dobra :)

Flamingo’s Tortillas

Flamingo’s tortillas z Zabierzowa skusiło mnie, nie zgadniecie czym …. tak, tortillą ;) Opcja duża, z kurczakiem curry w akompaniamencie świeżych warzyw i sera podane po odpowiednim zapieczeniu w tortilli. Smakowo bardzo dobrze wypadła ta przekąska … a przekąska, bo jak na cenę 15 zł, to myślałem, że będzie ona ciut większa. Jednak mogę polecić ze względu na porządną robotę, mimo wszystko :)

Balkan Express Grill

A o Bałkanach pisze Ania i Michał:

Snując się po przedwiosennym Krakowie naszła nas ochota na coś konkretniejszego do zjedzenia. Nasz wybór padł na Balkan Express Grill mieszczący się przy ulicy Floriańskiej 39 w podwórzu. Na ulicy Floriańskiej widać szyld, ale żeby dostać się do restauracji należy przejść przez bramę i wejść na podwórze.

Pierwsze, co przykuwa naszą uwagę jest ładnie ozdobione wejście do restauracji. Apele w trzech językach, duży napis i logo. Pozwala to poczuć klimat wnętrza. A co w środku? Stoliki pokryte ceratą w czerwoną kratkę, kwiatki, zasłonki, a w tle bałkańskie (ciężki mi było określić język śpiewanych tekstów) disco. Klimat jest, bardzo na plus.

Restauracja specjalizuje się w serwowaniu pljeskavicy – kotleta z siekanego mięsa, jugosławiańskiego przysmaku. Jako, że nie byłam specjalnie głodna, to wybrałam skolską pljeskavicę “dla najmłodszych” 120 g kotleta. Michał natomiast wybrał punjena pljeskavicę 200g kotlet z serem i boczkiem. Tu należy zaznaczyć, że nie dostajemy zwykłej buły burgerowej, tylko wypiekane na miejscu placki bardziej przypominające pitę. Zaskoczyło mnie na plus to, że samemu wybiera się wkładkę warzywną do kotleta. Dodatkowo do wyboru są trzy pasty (papryka + bakłażan, papryka + pomidor, papryka + ser biały). Kotlety były dobrze wysmażone, warzywa świeże i całość niezwykle sycąca. Polecam zdecydowanie na większy głód. Ceny (10 zł mniejsza porcja i 17 zł Michałowa) w stosunku do tego, co otrzymujemy są moim zdaniem optymalne.

Z całą stanowczością mogę polecić Balkan Express Grill wszystkim, którzy lubią dobrze i syto zjeść :)