• Ania i Michał o Mamma Mia

    14 listopada 2014

    Ania i Michał o Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria :)

    Poza ciągłym próbowaniem nowych burgerowni lubimy zrobić sobie odskocznię w nieco inne rejony kulinarnego świata. Tym razem zachęceni cudowną niedzielną pogodą wyruszyliśmy odwiedzić Mamma Mia – Włoska Restauracja / Pizzeria przy ulicy Karmelickiej w Krakowie.

    Już na wejściu powitała nas kelnerka i znalazła dla naszej dwójki dogodne miejsce. Zaskoczył mnie bardzo gustowny wystrój restauracji, która była ozdobiona umiarkowanie, ale ze smakiem. Trzeba przyznać, że zapach w niej panujący dodał całości naprawdę miłego nastroju.

    Na dobry początek wybraliśmy zupę dyniową z domowymi kluseczkami i migdałami. Do tego dania otrzymaliśmy kromki pełnoziarnistego chleba i porcję pasty z oliwek zielonych i czarnych. Zupa okazała się być bardzo dobra, stonowana w smaku, a za razem w pełni uzupełniająca się ze smakiem prażonych migdałów. Dla mnie może ciut za mało wyrazista, ale po dodaniu odrobiny soli była idealna. Na całe szczęście zdecydowaliśmy się wziąć porcję zupy na pół, bo zapewne po zjedzeniu całej porcji nie miałabym już ochoty na drugie danie, taka była sycąca.

    Po zupie przyszła pora na drugie dania. Mój wybór padł na penne con pollo e funghi, czyli rurki w sosie śmietanowym z kurczakiem i podgrzybkami. Danie było pyszne i bardzo sycące. Kurczak idealnie miękki, lekko, ale wystarczająco doprawiony. Idealnie komponował się z podgrzybkami. W pierwszym momencie wydawało mi się, że dodatków do makaronu jest za mało, ale oczywiście okazało się, że nie udało mi się dokończyć mojego obiadu i jak zwykle to brzemię spadło na Michała.

    Michał skusił się na tagiatelle con carne di vitello e speck – czyli tagiatelle w pikantnym sosie pomidorowo-paprykowym z cielęciną i szynką speck. Makaron, robiony przez kucharzy według własnych receptur, był odpowiedniej konsystencji. Sos odpowiednio pikantny z dominującą nutą pomidorów. Mięso cielęce również było dobrze przygotowane, odpowiedniej wielkości i doskonale dopełniało się smakowe z szynką speck. Całość była wyjątkowo smaczna.

    Ogólnie nasze odwiedziny w Mamma Mii oceniamy bardzo dobrze i na pewno tam wrócimy, tym razem by spróbować słynnej pizzy. Jeżeli ktoś uwielbia kuchnię włoską, to jest to doskonałe miejsce do spróbowania.

  • Anki podróże małe i duże – Jerry’s burger

    7 listopada 2014

    Anki podróże małe i duże… ;)

    Na początku października przy okazji wybrania się na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odwiedziłam przybytek burgerowy o zacnej nazwie Jerry’s burger przy jakże znanej ulicy Piotrkowskiej. Od wejścia w oczy rzucał się charakterystyczny, amerykański wystrój lokalu. Klimat restauracji można zdecydowanie policzyć na plus.

    Wedle wszelkich prawidłowości wszechświata* mój wybór padł na bacon cheesburgera. Skład nie wyróżniał się niczym na tle innych przedstawicieli swojego gatunku: bekon, ser, wołowina, pomidor, cebula, sałata karbowana i sos autorski. Tu pragnę pogratulować doboru innej sałaty niźli nieszczęsnej rukoli, gdyż już od dłuższego czasu cierpię na nadmiar tego typu sałaty we wszystkich daniach, które spotykam na swej drodze. W zestawie poza burgerem otrzymywało się sałatkę coleslaw oraz frytki.

    Na burgery przyszło nam czekać dość długo, może z powodu dość późnej godziny? Któż wie? Ale obsłudze nie można nic zarzucić. Panie kelnerki bardzo miłe i uczynne.

    Jak smakowo? No cóż, mogło być lepiej. Niestety według mnie mięso było niewystarczająco doprawione, ba, praktycznie w ogóle nie miało dla mnie smaku. Całościowo burger zły nie był, ale nie robił także furory. Kolejnym mankamentem był brak dodatkowych sosów, przez co topornie się owy burger spożywało. Frytki były chrupiące i smaczne. Coleslawa nie oceniam, gdyż nie miałam okazji spróbować.

    Pragnę jeszcze zwrócić uwagę, że dla chętnych czekała karafka z łódzką „kranówką” – Łódzka Woda Najlepsza. Dla osób, które mogłyby poczuć się obruszone, już tłumaczę – woda ta pochodzi ze studni głębinowych, stąd jej dobra jakość i smak. Zdecydowanie do polecenia!

    No to jak? Polecać czy nie? Moim zdaniem warto dać łódzkiej burgerowni szansę. Przy kolejnej okazji wizytacji tego cudownego miasta na pewno nie omieszkam sprawdzić jak tym razem miewa się Jerry’s i czy krówka została dopieszczona przyprawami, których tak potrzebuje :)

    * testowania burgera w nowej lokalizacji

  • Niedzielna wycieczka do Krakowa – Najedzeni Fest

    3 listopada 2014

    Niedzielna wycieczka do Krakowa… żeby coś zjeść ;) Nic nowego w moim wykonaniu, a tym razem wybraliśmy się ze znajomymi na Najedzeni Fest. Na tej edycji motywem przewodnim było wino, którego w sumie koneserem nie jestem, więc skupiłem się na tym, co misie lubią najbardziej – jedzeniu.

    Zacząłem od napitku ze stoiska Tektura i ich Cold Brew Coffee – całkiem smaczny napój, aczkolwiek w dużych ilościach i na zimno [gdy na zewnątrz było jeszcze zimniej] nie byłem go w stanie dużo wypić.

    Swoje jedzenie zacząłem od stoiska Restauracja Indyjska RotiRoti. Tam skosztowaliśmy aż trzech dań. Pierwsze z nich było Chicken Curry – ot, dobre curry z kurczakiem i ryżem. Na drugi rzut poszło danie zwane Bhel Puri, czyli preparowany ryż, chrupki sev, moong dal, świeże warzywa, chutney daktylowo-tamaryndowy, chutney kolendrowo-miętowy. Jak dla mnie bomba, bardzo ciekawa kompozycja smakowa, którą z chęcią zjadłbym w obiadowej porcji. Dwa dania zjedzone, więc znalazło się jeszcze miejsce na deser… A na deser Gulab Jamun – nieduże kuleczki wyrabiane z sera khoya, smażone w głębokim oleju a następnie moczone w aromatycznym, słodkim syropie z dodatkiem kardamonu, szafranu i wody różanej. Słodycz sama w sobie – w mojej opinii dobre, ale herbaty bym potem nie musiał słodzić przez dłuższy czas ;)

    Idąc dalej skosztowaliśmy jeszcze pierożków Gyoza ze stoiska Kamo Bar & Grill… rewelacji jednak nie było – pierożki były w większości rozgotowane i smakowo też bez sensacji. Stoisko zachęcało aż pięcioma smakami pierożków, jednakże żadne z nich w niczym nie przypominały prawdziwych japońskich gyoza, ani smakiem, ani konsystencją. W gyoza spotykamy się z farszem (w tradycyjnej wersji warzywno-mięsnym), a tutaj dostaliśmy kawałek kurczaka (indyka/wieprzowiny/ziarna kukurydzy, kimchi) owinięty w ciasto. Nie, proszę Państwa, tak się nie robi. Jakby chociaż smakiem się to danie broniło… ale niestety, rozgotowane i rozrywające się ciasto i zimne wnętrze nie były w żadnej mierze potrawą chociażby znośną.

    Ze słodkości udało mi się jeszcze zdobyć kawałek tarty jabłkowej z bezą od Book me a cookie. Bardzo solidny kawałek ciasta moim zdaniem – śmiało mogę każdemu polecić :)

    W momencie, gdy znajomi poszli po burgery ja jeszcze chwyciłem kanapkę z rostbefem ze stoiska przy samym wejściu na festiwal. Była to chyba najlepsza rzecz jaką zjadłem na tym wydarzeniu!

    Czy podobało mi się na Najedzeni Fest ? Tak sobie … na ostatniej edycji, na której zawitałem było na niej o wiele więcej ciekawostek do spróbowania. Teraz może zostały one przyćmione przez wino, którego de facto nie degustowałem – szczerze mówiąc, nie wiem.
    Czy wybiorę się na kolejne Najedzeni Fest ? Po tej edycji głęboko się nad tym zastanawiam…

    A bym zapomniał … poniedziałkowy poranek zacząłem od Lewego Sierpowego… Taki batonik od Zmiany Zmiany. Całkiem smaczny i pożywny – na następnej imprezie jak ich spotkam mam zamiar zaopatrzyć się w 2 pozostałe batony z ich kolekcji :)

  • Dumka na dwa burgery – Bobby Burger Kraków

    21 października 2014

    Dumka na dwa burgery … czyli wizyta Michała i Ani w Bobby Burger

    Sobota, wieczorowa pora. Człowiek głodny, więc idzie coś zjeść. Tym razem wyborem był Bobby Burger Św. Tomasza w Krakowie. Jest to już sieć, gdyż aż dziewięć lokali tej marki znajduję się w Warszawie, natomiast w Krakowie do tej pory otwarto dwie restauracje pod szyldem Bobby Burgers. Gdzieś czytałem, że ponoć dobre – więc poszliśmy sprawdzić czy naprawdę warte pochwał kierowanych pod ich adresem.

    Zamówiliśmy dwa burger tj. Burger miesiąca oraz Hot Bacon. Dziwnym był dla nas fakt, że nie opisano składu burgerów na karcie lub nawet przy barze. O ile z większością standardowych pozycji w menu nie było problemu, to już odszyfrowanie składu burgera miesiąca było wyzwaniem. Nawet kelnerka miała problem z opisaniem składu sezonowca. Na październikowy burger składają się słodka, grillowana gruszka, ser mascarpone, karmelizowane orzechy włoskie, rukola oraz pomidor. Hot Bacon natomiast, to klasyczny baconcheeseburger, ale z dodatkiem ostrych papryczek.

    Zamawiający ma do wybory dwie wielkości burgerów: mały, zawierający 120 g wołowiny oraz duży (double) z zawartością 240 g krowy. Tutaj jednak obowiązuje system jak np. z burgerkinga, czyli pojedynczy kawałek grillowanej wołowiny to 120g, więc jak się bierze dużego, to dostaje się dwa kawałki mięsa. Mi ten sposób zbytnio nie przypadł do gustu, gdyż mięso nie było dobrze grillowane. Było zdecydowanie za bardzo spieczone, well done aż za bardzo. Mięso wydawało się także zbyt suche w porównaniu do wołowiny wypróbowanej w innych knajpkach.

    Ogólnie jednak smakowo było nieźle. Połączenie w burgerze miesiąca byłoby znakomite, gdyby tylko mięso było lepiej przygotowane.Widać, że twórcy wiedzą jakie połączenia smakowe wybrać dla dobrego efektu. Jednakże wołowina, czyli królowa burgera, wypadła niezwykle blado. Ciężko porównywać placki mięsa przypominające bardziej kotlety ze znanych sieciówek do poważnych kawałków wołowiny, do których przyzwyczaiły nas “slow foodowe” burgery. Stąd bardzo ciężko ocenić dania, które zaserwowano nam w Bobby’m. Z jednej strony wszystkie dodatki współgrają ze sobą w idealnej smakowej harmonii, a z drugiej dostajemy niedoprawione mięso przypominające kawałek tektury.

    Cena bez frytek to odpowiednio za Burger miesiąca 120 g -20, a za hot bacon 240g -21 złotych.
    jeżeli bierze się zestaw z frytkami (tzw. combo) do ceny burgera należy dodać 4 złote.

    Polecać, czy nie polecać – oto jest pytanie. Dwojakie uczucia się biją, jednakże ostatecznie nie jest to lokal zły, mają tylko złe podejście do wołowiny (bądź kucharz miał wyjątkowo zły dzień). Liczymy, że przy kolejnej okazji odwiedzenia restauracji Bobby Burger będziemy mogli nacieszyć się lepszej jakości mięsem, bo smak i potencjał w ich burgerach drzemie.

  • MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny

    15 października 2014

    W zeszłą sobotę przy starej fabryce porcelany w Katowicach (ul. Porcelanowa 23) odbyła się druga edycja MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny. Miejsce imprezy leży w znacznej odległości od centrum, ale organizatorzy wykazali się pomyślunkiem i co godzinę z centrum Katowic kursowały darmowe busiki (w obie strony) – bardzo miły gest ze strony organizatorów. Tyle słowem wstępu – przejdźmy do jedzenia, które dane było nam skosztować na miejscu.

    Jako, że nie byłem sam, to udało mi się spróbować większą ilość dań. Rozpoczęliśmy od Cooler Food i „spleśniałego hotdoga”, który miał w sobie kiełbaski jagnięce, bekon, rukolę i sos na bazie sera gorgonzolla. Połączenie całkiem smaczne – kiełbaski odpowiednio wysmażone, bekon smaczny, rukola świeża. Nie miałem się do czego przyczepić tak szczerze mówiąc… no chyba, że sos mógłby być trochę bardziej gęsty.

    Kolejne stoisko jakie odwiedziliśmy to Własna Robota i tutaj skosztowaliśmy trzy rzeczy – sałatkę z kurczakiem (i dodatkami), panini z salami, oraz jeden z oferowanych koktajli… ale po kolei.
    Sałatka poza kurczakiem (i sałatą :P) zawierała rukolę, pomidory koktajlowe i makaron penne. Całość mogła zostać polana jednym z sosów, a nasza konkretnie zawierała majonezowo-musztardowy. Tutaj niestety trochę się zawiodłem, bo kurczak zbyt suchy, makaronu trochę mało (aczkolwiek nie wiem czy to miała być sałatka makaronowa…) i chyba przypadkiem jeszcze do kompozycji dostaliśmy trochę roszponki (a podobno nie miało jej być). A szkoda …
    Drugi rzut to panini z salami, sałatą, czerwoną cebulą i mozarellą, a dodatkowo jeszcze wybrałem do kanapki sos czosnkowy. Tutaj już lepiej, smacznie, chrupko z dobrym salami, jednak rozłożenie sera w kanapce mogłoby być lepsze – cały ułożył się w jednym pasie na dole kanapki, a nie równomiernie rozłożony względem reszty składników.
    Trzecie podejście to koktajl: brokuły, mango, brzoskwinia. Sam nie wypiłem go dużo – smakował mi, ale nie czułem tam brokułów na początku, co uważam za plus. Osoba towarzysząca zachwyciła się tymże napojem. Wydaje mi się, że koktajle z Własnej Roboty są jak najbardziej do polecenia.

    Przed daniem na finisz odwiedziliśmy jeszcze stoisko Hurry Curry, a tam wzięliśmy na spróbowanie Szata… Sataya ;) Satay w tym wydaniu składał się z kurczaka nadzianego na patyczki bambusowe, ugrillowany i podawane z ostrym sosami + sokiem z limonki. Grillowany kurczak był bardzo delikatny, sos odpowiednio pikantny, a sok z limonki dobrze uzupełniał ten romans – polecam tą przekąskę.

    Na sam koniec padło na pełnoprawnego burgera od Burger na kółkach. Z ich oferty wybraliśmy Urban Burgera, który w swojej bułce skrywał 170 g wołowiny, marynowaną gruszkę, marynowaną pierś z kaczki, pomidora, czerwoną cebulę, roszponkę, a także autorski sos śliwkowy. Popatrzyłem na składniki i miałem efekt „wow”, spróbowałem burgera, a uczucie pozostało. Dla mnie super połączenie smakowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że bułka nie była przygrillowana – brakowało mi tego do całości. Jednak nie dyskredytuje burgera – szkolne 5+ mu się należy, więc zdecydowanie polecam.

    Bardzo cieszy mnie w jakim kierunku idzie ten katowicki festiwal kulinarny. Jestem zadowolony z drugiej edycji bardziej niż z poprzedniej – na tej faktycznie było pojedzone i to fest ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną edycję!

  • Foodstock na dwie klawiatury

    10 października 2014

    Foodstock na dwie klawiatury

    Pozostajemy w Krakowie, lecz tym razem przenosimy się na festiwal. Razem z moją znajomą dotarliśmy na Foodstock, który odbywał się 27 września tego roku w Klubie Fabryka przy ulicy Zabłocie 23. Przejdźmy do rzeczy, a raczej do jedzenia ;)
    Na całym festiwalu obowiązywała waluta kuponowa – 5zł za jeden kupon a dania kosztowały odpowiednio wielokrotność takiego kuponu, przy czym „koszt” dań wahał się między 1 a 3 kuponami.

    Stoisk było wiele i nie sposób było wszystkie sprawdzić, więc musieliśmy wybierać. Na pierwszy rzut padło stoisko restauracji Etnika. Jednym z dań jakie było dane nam skosztować było taco z kurczakiem na słodko-ostro (z brzoskwiniami i pomidorami koktajlowymi). Kurczak w nim to istny cud – miękki i pyszny. Taco chrupiące a całość – bardzo ładnie ze sobą współgrała.

    Ań: I to jest moment kiedy w recenzji odzywa się drugi głos. Dla kontrastu z ostrym kurczakiem wybrałam polędwiczki wieprzowe na puree z dyni z odrobiną musu daktylowego. Danie było delikatne w swej fakturze, ale przy tym wyraziste. Największy problem z prostymi daniami polega na tym, że łatwo je zepsuć. W tym przypadku moje obawy były bezpodstawne, gdyż mięso było cudownie kruche i odpowiednio przyprawione. Mdławy smak samotnej dyni kontrastował z konkretnym akcentem daktyli. Dzięki temu danie było idealnie harmoniczne.

    Po odczekaniu chwili trzeba się było czegoś napić, niestety stanowisko z kawą było wciąż nieczynne, wobec tego wybrałem „zupę na kaca”, która okazała się zupą ogórkową z nutą cytryny. Kaca nie miałem, więc nie byłem w stanie sprawdzić jej magicznych właściwości, nie mniej jednak smakowała. Takie tajemnicze mikstury i nie tylko można było spotkać na stoisku Korek Resto Bar .

    Ań: Jako przerywnik między konkretniejszymi daniami wybrałam próbkę sushi ze stoiska Kenko – kręci nas sushi. Jestem ogromną fanką pieczonego łososia, stąd nie sposób było zrezygnować ze spróbowania kolejnej wersji ulubionego maki. Nawet udało się dostać odrobinę sosu teriyaki. Żyć, nie umierać. Niestety samo maki smakowo wypadło przeciętnie, powiedziałabym, że ledwie poprawnie. Może to tylko kwestia warunków polowych, ciężko mi powiedzieć. Możliwe, że dam drugą szansę restauracji Kenko już w wersji stacjonarnej.

    Później wyszliśmy zaczerpnąć świeżego krakowskiego powietrza (szydera wskazana), a tam napotkaliśmy Po Prostu Rower ze swoimi wyrobami. Ja wziąłem Ragou wołowe (małą porcję, oczywiście), które podane było w tortilli. Niby smaczne, ale… rewelacji jak dla mnie nie było. Ewidentnie było coś przekombinowane z przyprawami, bo nad wszystkimi smakami dominował kardamon, co nie do końca mi pasowało.

    Ań: Moim wyborem była natomiast piadina z kurczakiem po sycylijsku. Podobnie jak u Marcina w moim daniu królował kardamon ponad wszystkimi innymi smakami. Nie powiem, lubię nutę korzenną w wielu daniach, ale co za dużo, to nie zdrowo. Kawałki kurczaka w małym rożku również wydawały mi się za duże. Nie mogę jednak powiedzieć, aby danie mi nie smakowało, było „ok”. Ale czasami „ok” nie wystarcza.

    Aby konkretnie zakończyć obiadowanie wybrałem Andrus Food Truck, a w nim maczankę krakowską. Owa maczanka to nic innego jak marynowany karczek wieprzowy, poddawany długiemu wypiekowi w niskiej temperaturze, w wersji finalnej podany w bułce wypiekanej w piecu opalanym drewnem. Sam opis brzmi syto, co nie ? ;) Danie w moim odczuciu jest takim tradycyjnym, tłustym odpowiednikiem burgera (głównie ze względu na sposób podania). Całkiem smaczny, ale niestety przez to, że był tłusty mój organizm nie mógł go za wiele przyswoić.

    Jedzenia właściwego nastał w tym momencie koniec, ale jak to mówią – na deser zawsze znajdzie się miejsce (z pozdrowieniami dla mojego kolegi, Michała ;) ). Kawa ze stoiska Makiato i tarta od Cukiernia Mistrz i Małgorzata zwieńczyły dzień.

    Ań: Ale nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła. O ile tarta kawowa wybrana przez Marcina była naprawdę bardzo dobra, o tyle „zmęczenie” mojej tarty z jagodami to już była sztuka. Masa serowa była tak niesamowicie zapychająca i mdła, że naprawdę ciężko było ją zjeść. A jak ja już nie mogę jeść ciasta, to coś, moi mili państwo, znaczy.

    Na festiwalu można było głosować na stoiska – my swój głos oddaliśmy na Etnikę i jak się później okazało, restauracja ta podbiła serca głodnych ludzi :) Sam festiwal mogę zaliczyć do udanych – najbardziej podobał mi się pomysł z ławkami do jedzenia na środku sali – choć dalej było ich mało, to zawsze po paru minutach można było tam siąść. Myślę, że przy kolejnej okazji, jeśli będzie druga edycja, wybierzemy się ponownie.

    Ań: Dodatkowo do domu (i głodnego mężczyzny) dowiozłam migdałowe makaroniki o 5 smakach ze stoiska Les Beaux Macarons. Bardzo smaczne, słodziutkie i kolorowe. Polecam ;)

  • Kuchnia Tajwańska w Mr.Lee [zamknięte]

    9 października 2014

    Urlop z całą pewnością sprzyja kulinarnym wojażom, a niewątpliwie wizyta w Krakowie jest dobrym powodem do odkrywania nowych smaków. Razem ze znajomymi po raz pierwszy odwiedziliśmy restauracje tajwańską Mr.Lee – jak się okazuje jest ona również pierwszym takim miejscem w Polsce. Sama restauracja znajduje się na ulicy Karmelickiej 7.

    Pora obiadowa w pełni, więc dwa dania były wyborem nieodzownym. Jako pierwsze – zupa krem z owoców morza [8 PLN]. W moim odczuciu bardzo smaczna i sycąca. Poza krewetkami zawierała małże, kalmara i nie wiem co jeszcze, ponieważ nie znam się aż tak na owocach morza. Danie zostało podane szybko, zjadłem tak, aby przejść po zupie od razu do dania głównego. Moim wyborem była wołowina w czarnym pieprzu, podana została w warzywach (papryka, marchewka, sałata, cebula dymka), a jako dodatek do niej dostałem porcję ryżu i ogórki konserwowe przygotowane na pikantno [24 PLN]. Według mnie wołowina została przyrządzana wyśmienicie, odpowiednio doprawiona, wprowadziła mnie niemal w stan euforii. Całość bardzo dobrze się komponowała ze sobą i stanowiła niezwykle syty posiłek.

    Przy innej okazji próbowałem jeszcze zupy won ton [8 PLN] – smaczna, aczkolwiek nie przyćmiła mi zupy z owoców morza. Drugim daniem jakie wtedy skosztowałem był kurczak Kung Bao na ostro [22 PLN]. Jeśli czyjeś kubki smakowe wychwalają kurczaka ponad wołowinę, a przy tym lubują się w ostrzejszych smakach to sądzę, że kurczak Kung Bao byłby odpowiednim zamiennikiem do wcześniej wybranej przeze mnie ostrej wołowiny. Kurczak podany był w podobnej kompozycji z tą różnicą, że zawierał jeszcze orzeszki ziemne. Smaczny, syty … Co tu dużo mówić, wyśmienity ;)

    Obsługę w restauracji zaliczyłbym również jako plus – dla mnie zasługuje na dużą pochwałę. Restaurację polecam każdemu, kto lubi orientalne smaki. Ja sam następnym razem chętnie bym się wybrał na jakże popularny Hot Pot … ;)

  • Mmm, this IS a tasty Kahuna Burger

    16 września 2014

    Tychy doczekały się swojej pierwszej burgerowni – jakże mógłbym z tej okazji nie odwiedzić tego miasta ;) Kahuna Burger, bo o tym lokalu mowa, znajduje się na ulicy Nałkowskiej 6A. Zainteresowanie burgerami w Tychach w dniu otwarcia było tak duże, że mięso przeznaczone na 2 dni skończyło się jeszcze przed końcem pierwszego dnia. Do lokalu wybrałem się z moim kumplem ze studiów dzień po otwarciu, a w związku z incydentem wynikłego z braku mięsa, ceny zestawów były tańsze o 2 zł w ramach rekompensaty.

    Jak wygląda wybór burgerów w lokalu? Na razie do naszej „dyspozycji” oddane zostało 5 pozycji, aczkolwiek z czasem ma być ich więcej – na start myślę że wystarczy. Dwie bułki do wyboru – jasna i ciemna, obie z ziarnami. Jestem fanem twórczości Tarantino, więc nie mogłem sobie odmówić zamówienia Kahuna Burgera. Składniki jakie możemy tam znaleźć to 200g wołowiny, ser mimolette, sałata, grilowany ananas i czerwona cebula. Do tego możemy dobrać frytki bądź sałatkę oraz dwa sosy z listy. Poza standardowymi, czyli ketchup, musztarda i bbq, najbardziej zainteresowały mnie chillimayo, kahuna oraz czosnkowy z miętą [mój faworyt]. Całość kompozycji dla mnie jak najbardziej na plus – mięso dobre, dodatki odpowiednio dobrane, a bułka smaczna [mogłaby być jedynie bardziej przypieczona, bo była miękka a nie chrupka]. Jedyne, co najbardziej mnie zawiodło to frytki, ponieważ wydawały mi się trochę „tłuste” – może moje „widzimisie”, ale łatwo można to poprawić.

    Ogólnie całość ocenił bym na szkolne 4+ – dobry start, czekam na kolejne pozycję z menu i to, jak burgery będą smakować chociażby za pół roku. Ktoś chętny wybrać się tam jeszcze raz i ocenić poza mną ? :)

  • „Bistr Ci u nas pod dostatkiem” – Kofeina Bistro

    18 sierpnia 2014

    „Bistr Ci u nas pod dostatkiem” – tak zawsze myślałem widząc nowo powstające bary z dodatkiem makaronizującego „bistro” w nazwie. Wśród takich miejsc usłyszałem o ciekawej nowości, w samym centrum Katowic. Chodzi mi o Kofeina bistro, które to znajduje się przy ulicy 3-go Maja zaraz niedaleko Galerii Katowice. W odróżnieniu od innych tego typu miejscówek, bistro to zaskoczyło mnie dość wykwintnym menu. Dań typu schabowy, mielony, rolada itp. nie widziałem, co uznam za duży plus.

    Wybór mój padł na polędwiczki ze spaghetti w pieczarkowym sosie w akompaniamencie boczku i sera pleśniowego [typu lazur]. Szczerze – to, co dostałem urzekło moje podniebienie. Polędwiczki zostały odpowiednio przyrządzone, chrupiący boczek i lekko roztopiony ser pleśniowy znakomicie nadawały się jako dodatek do potrawy. Spaghetti z sosem pieczarkowym również bardzo dobrze smakowało, a sam makaron był wg mnie ugotowany idealnie. Posiłek kosztował mnie tam 20 zł, co uważam za bardzo dobrą cenę przy tak wysokiej jakości dania.

    Jedzenie w Kofeina Bistro jest wysokiej jakości i to jest pewne. Jeśli tylko wyjdziecie po pracy z zamiarem zjedzenia dobrego obiadu – to miejsce jest dla Was przeznaczone. Ja sam trafię tam pewnie jeszcze nie jeden raz ;)