Browsing Tag

foodstock

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock …

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock nie zachęcał pogodą. Jednak w dniu festiwalu pogoda zrobiła obrót o 180 stopni i mieliśmy była cudownie wiosenna. Wybraliśmy się więc grupką znajomych na kolejną edycję wcześniej wspomnianego festiwalu z dobrym nastawieniem. Bieżąca edycja jako główną tematykę obrało zupy, jednak na wszystkich stoiskach poza nimi można było też skosztować innych dań. W tej edycji zaskoczyło mnie to jak wiele dań było za 1 kupon [waluta jak poprzednio 1 kupon = 5PLN], gdzie porcje wcale nie były takie małe. Gdzie byliśmy, co jedliśmy o tym poniżej.

Na pierwszy rzut, jak to zwykle bywa, zajrzeliśmy do Etnika, a tam zjedliśmy kurczaka w sosie imbirowo-cytrusowym z sałatką z kuskusa. Tutaj bez zmian – znowu było wyśmienicie ;) Kurczak we wspomnianym sosie jak dla mnie rozpływał się w ustach i nie są to przesadzone słowa. Nie tylko ja zachwyciłem się Etniką, ponieważ znowu restauracja ta stanęła na podium, choć tym razem na drugim miejscu. Dla nas i tak byliście najlepsi. Kolejny raz stwierdzam, że muszę odwiedzić ich lokal stacjonarny.

Lunch Bar Presto – tam wśród dużej ilości zup wybraliśmy potrawę toskańską – jest to szynka wieprzowa długo marynowana w sosie z czerwonego wina. Sama zupa całkiem dobra, jednak w smaku bardzo dominował alkohol z sosu. Nie mniej warto było spróbować :)

Kolejny strzał to Ganesh Restaurant z Punjabi Chana Masala, czyli cieciorka indyjska w sosie cebulowo-pomidorowym z ryżem. Pierwszy raz jadłem cieciorkę i muszę przyznać, że o ile sos był dobry, tak sama cieciorka w smaku nie pozwoliła mi się cieszyć smakiem tego dania. Gdyby był kurczak to bym pewnie zjadł ze smakiem, a tak się trochę rozczarowałem.

W międzyczasie z Michałem udaliśmy się standardowo na kawę do Makiato i razem z nią siedliśmy przy stolikach na zewnątrz. Jaka błogość nas wtedy ogarnęła … ładna pogoda, słońce, dobre jedzenie – istny chillout towarzyszył tej edycji :)

Anka jako naczelny cukrzyk ruszyła na poszukiwania ciasta. W tym celu trafiła do Book me a cookie. Do stolika powróciła zwycięsko z sernikiem nowojorskim oblanym karmelem i tartą jabłkową pod puszystą bezą. Sernik był istnym arcydziełem, lekki, słodki, dokładnie taki, jaki sernik być powinien. Niestety tarta się nie obroniła. Spód ciasta był nieźle zwęglony. Gdyby nie ten przykry fakt, to byłaby dobra, masa jabłkowa i beza były bardzo smaczne.

Mieliśmy iść najpierw na burgery, ale Michał się wyrwał i poszedł do stoiska Sweet Chilli – Slow Food Gyros, a tam dostał gyros z kurczaka z chutney’u mango-brzoskwinia z imbirem i pieprzem cytrynowym podany nietypowo, bo na waflu. Musiałem mu podkraść trochę, bo wyglądało smakowicie i po skosztowaniu nie zmieniłem zdania. Bardzo dobre danie choć trochę już zimne, ale dalej dawało radę :)

Na sam koniec udaliśmy się wszyscy do Red Beef Burger i tam wzięliśmy wszystkie burgery co mieli ;) Jako jedyna potrawa jaką jedliśmy każdy kosztował nas 2 kupony [10 PLN], co nie uważam, że było zła ceną za to co dostaliśmy. Głównymi bohaterami byli:
– “Górska krowa” [wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata dębowa, oscypek, bekon, ogórek kiszony, jabłko],
– „Sir Lancelot na krowie” [wołowina, BBQ ostry, rukola, grillowany boczek, ser Mimolette, chipsy ziemniaczane, cebula cukrowa]
– „Krowa na rodeo” [Wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata, oscypek, grillowany boczek, ogórek kiszony, jabłko]

Każdy był moim zdaniem dobry, jednak najbardziej smakowała mi Górska krowa. Oscypek w połączeniu z jabłkiem i konfiturą z czerwonej cebuli sprawiły, że burger na długo zostanie w mojej pamięci – nigdzie chyba takiego fajnego połączenia do tej pory nie znalazłem. Po tej edycji mogę śmiało ten lokal polecić :)

Co do samego Foodstocku mogę powiedzieć, że tym razem wydawało mi się, że było to lepiej ogarnięte. Dalej tłoczno na sali i były przez to niezłe zawirowania, żeby się gdzieś przedostać. Wydaje mi się, że jeśli pogoda dopisze to wszystkie stoliki jakie miałyby być powinny się znaleźć na zewnątrz. Jak dla mnie jest to najlepsza edycja jak do tej pory. Do zobaczenia na następnej edycji ~!

Foodstock Winter

Cały grudzień to, jakby nie patrząc, przygotowania do Świąt. Świąteczne porządki, zakupy, prezenty i inne związane z tym rzeczy. Nie mniej nie o świętach będzie ten wpis, a ostatnim w tym roku, przynajmniej dla mnie, festiwalu jedzeniowym. Foodstock Winter, to druga edycja małego, ale bardzo dobrze prosperującego festiwalu. Dobór stoisk jest jak najbardziej przemyślany i brane pod uwagę jest zdanie uczestników [można to zauważyć po tablicy wydarzenia].

Co tym razem udało się skosztować?

Na pierwszy rzut odwiedziliśmy stoisko z “ulubieńcem publiczności” z zeszłej edycji czyli Etnika. Zjedliśmy u nich mus z pstrąga z chipsami warzywnymi – bardzo fajna przekąska, może trochę przysłonawa wyszła, ale nadal całkiem smaczna. Na początek jak znalazł.

Na stoisku HAMSA hummus & happiness israeli restobar dane nam było spróbować hummusu, który w ich wydaniu nie przypadł mi zbytnio do gustu… Nie wiem zresztą jak powinien smakować dobry hummus. Mimo to, gdy skosztowałem od kolegi kurczaka w cymesie, byłem pozytywnie zaskoczony smakiem … to było coś! Może jednak hummus nie jest dla mnie w takim razie …

Gdy przyszła pora na deser padło na Les Beaux Macarons – a tam oczywiście set makaronik, które zniknęły równie szybko jak zostały kupione. Polecam Wam skosztowanie przy najbliższej okazji.

Kolejne stoisko jakie dane mi było sprawdzić to RotiRoti, znane mi z ostatniej edycji festiwalu Najedzeni Fest. Butter chicken w ich wydaniu był naprawdę smaczny i mimo, iż nie lubię zbytnio ostrych [to akurat jeszcze nie było tak ostre] dań, to zjedliśmy je ze smakiem.

A potem zachciało nam się pić… Do kawy była kolejka, więc odpuściłem. Padło na Shake & Bake ze swoim smoothie. Kombinacja jabłko, banan, pietruszka i miód znakomicie zaspokoiło nasze pragnienie picia.

Jako że kolejka do burgerów była przez prawie cały festiwal [kto był, ten wie] nie dane mi było skosztować burgerów od Red Beef Burger … Musiałem się w tym wypadku zadowolć curry wurstem i frytkami od Bratwurst – w moim odczuciu kiełbaska bez rewelacji, frytki jeszcze gorzej.

Podsumowując, widać, że Foodstock rozwija się jako festiwal. Niestety, jak na poprzedniej edycji nie miałem się do czego przyczepić tak teraz było trochę ścisku … Stoły na środku hali nie sprzyjają przemieszczaniu się i szczerze na następnej edycji byłoby miło, jakby było jednak więcej miejsca na ludzi… A tak, to całkiem w porządku. Myślę, że wybiorę się na kolejną edycję zobaczyć jak będzie :)

Foodstock na dwie klawiatury

Foodstock na dwie klawiatury

Pozostajemy w Krakowie, lecz tym razem przenosimy się na festiwal. Razem z moją znajomą dotarliśmy na Foodstock, który odbywał się 27 września tego roku w Klubie Fabryka przy ulicy Zabłocie 23. Przejdźmy do rzeczy, a raczej do jedzenia ;)
Na całym festiwalu obowiązywała waluta kuponowa – 5zł za jeden kupon a dania kosztowały odpowiednio wielokrotność takiego kuponu, przy czym „koszt” dań wahał się między 1 a 3 kuponami.

Stoisk było wiele i nie sposób było wszystkie sprawdzić, więc musieliśmy wybierać. Na pierwszy rzut padło stoisko restauracji Etnika. Jednym z dań jakie było dane nam skosztować było taco z kurczakiem na słodko-ostro (z brzoskwiniami i pomidorami koktajlowymi). Kurczak w nim to istny cud – miękki i pyszny. Taco chrupiące a całość – bardzo ładnie ze sobą współgrała.

Ań: I to jest moment kiedy w recenzji odzywa się drugi głos. Dla kontrastu z ostrym kurczakiem wybrałam polędwiczki wieprzowe na puree z dyni z odrobiną musu daktylowego. Danie było delikatne w swej fakturze, ale przy tym wyraziste. Największy problem z prostymi daniami polega na tym, że łatwo je zepsuć. W tym przypadku moje obawy były bezpodstawne, gdyż mięso było cudownie kruche i odpowiednio przyprawione. Mdławy smak samotnej dyni kontrastował z konkretnym akcentem daktyli. Dzięki temu danie było idealnie harmoniczne.

Po odczekaniu chwili trzeba się było czegoś napić, niestety stanowisko z kawą było wciąż nieczynne, wobec tego wybrałem „zupę na kaca”, która okazała się zupą ogórkową z nutą cytryny. Kaca nie miałem, więc nie byłem w stanie sprawdzić jej magicznych właściwości, nie mniej jednak smakowała. Takie tajemnicze mikstury i nie tylko można było spotkać na stoisku Korek Resto Bar .

Ań: Jako przerywnik między konkretniejszymi daniami wybrałam próbkę sushi ze stoiska Kenko – kręci nas sushi. Jestem ogromną fanką pieczonego łososia, stąd nie sposób było zrezygnować ze spróbowania kolejnej wersji ulubionego maki. Nawet udało się dostać odrobinę sosu teriyaki. Żyć, nie umierać. Niestety samo maki smakowo wypadło przeciętnie, powiedziałabym, że ledwie poprawnie. Może to tylko kwestia warunków polowych, ciężko mi powiedzieć. Możliwe, że dam drugą szansę restauracji Kenko już w wersji stacjonarnej.

Później wyszliśmy zaczerpnąć świeżego krakowskiego powietrza (szydera wskazana), a tam napotkaliśmy Po Prostu Rower ze swoimi wyrobami. Ja wziąłem Ragou wołowe (małą porcję, oczywiście), które podane było w tortilli. Niby smaczne, ale… rewelacji jak dla mnie nie było. Ewidentnie było coś przekombinowane z przyprawami, bo nad wszystkimi smakami dominował kardamon, co nie do końca mi pasowało.

Ań: Moim wyborem była natomiast piadina z kurczakiem po sycylijsku. Podobnie jak u Marcina w moim daniu królował kardamon ponad wszystkimi innymi smakami. Nie powiem, lubię nutę korzenną w wielu daniach, ale co za dużo, to nie zdrowo. Kawałki kurczaka w małym rożku również wydawały mi się za duże. Nie mogę jednak powiedzieć, aby danie mi nie smakowało, było „ok”. Ale czasami „ok” nie wystarcza.

Aby konkretnie zakończyć obiadowanie wybrałem Andrus Food Truck, a w nim maczankę krakowską. Owa maczanka to nic innego jak marynowany karczek wieprzowy, poddawany długiemu wypiekowi w niskiej temperaturze, w wersji finalnej podany w bułce wypiekanej w piecu opalanym drewnem. Sam opis brzmi syto, co nie ? ;) Danie w moim odczuciu jest takim tradycyjnym, tłustym odpowiednikiem burgera (głównie ze względu na sposób podania). Całkiem smaczny, ale niestety przez to, że był tłusty mój organizm nie mógł go za wiele przyswoić.

Jedzenia właściwego nastał w tym momencie koniec, ale jak to mówią – na deser zawsze znajdzie się miejsce (z pozdrowieniami dla mojego kolegi, Michała ;) ). Kawa ze stoiska Makiato i tarta od Cukiernia Mistrz i Małgorzata zwieńczyły dzień.

Ań: Ale nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła. O ile tarta kawowa wybrana przez Marcina była naprawdę bardzo dobra, o tyle „zmęczenie” mojej tarty z jagodami to już była sztuka. Masa serowa była tak niesamowicie zapychająca i mdła, że naprawdę ciężko było ją zjeść. A jak ja już nie mogę jeść ciasta, to coś, moi mili państwo, znaczy.

Na festiwalu można było głosować na stoiska – my swój głos oddaliśmy na Etnikę i jak się później okazało, restauracja ta podbiła serca głodnych ludzi :) Sam festiwal mogę zaliczyć do udanych – najbardziej podobał mi się pomysł z ławkami do jedzenia na środku sali – choć dalej było ich mało, to zawsze po paru minutach można było tam siąść. Myślę, że przy kolejnej okazji, jeśli będzie druga edycja, wybierzemy się ponownie.

Ań: Dodatkowo do domu (i głodnego mężczyzny) dowiozłam migdałowe makaroniki o 5 smakach ze stoiska Les Beaux Macarons. Bardzo smaczne, słodziutkie i kolorowe. Polecam ;)