Archives

Przystanek Śniadanie – reaktywacja

Od czasu kiedy Przystanek Śniadanie zmienił swoją lokalizację na bardziej adekwatną do pory roku nigdy nie umiałem zebrać się do odwiedzenia Domu Kultury Katowice Dąb [znajdującego się na ulicy Krzyżowej 1]. Jednak tej niedzieli odwiedziny znajomych odpowiednio mnie zmotywowały ;)

Podróż po domu kultury zaczęliśmy standardowo od kawy ze stoiska KAFEJ – taki już stały punkt wycieczki ;)

Chwilę po wypiciu kawy ruszyliśmy na poszukiwania czegoś konkretnego do jedzenia. Start zaliczyliśmy na stoisku Raz Dwa Osiem, którzy mieli swój debiut na Przystanku. Tematem przewodnim potraw były smaki gruzińskie i meksykańskie. Jako pierwsze skosztowałem Nigviziani badrigiani, czyli roladki z bakłażana zawierające w sobie nadzienie m.in z orzechów włoskich, nagietka, czosnku, natki pietruszki i kolendry. Bogactwo smaku jak dla mnie, co widać zresztą po użytych składnikach. Taka przekąska kosztowała 2.5 PLN. Jako drugie danie wybrałem Carnitas, czyli odpowiednio przyrządzona wieprzowina w pomarańczy z dodatkiem warzyw. Podana została w przypieczonej bułce ciabatcie, co dodatkowo zaplusowało w moim odczuciu. Samo mięso według mnie było bardzo smaczne, pomarańcza wykorzystana przy tym fajnie przełamywała smak. To cudo kosztowało 10 PLN – adekwatnie do wielkości. Może już nie w całości, ale udało się skosztować jeszcze Chkmeruli – jest to kurczak pieczony i duszony w mleku z czosnkiem. Dla mnie bomba, mimo tego że był chyba lekko przesolony w moim odczuciu. Nie mniej kuchnia gruzińska zaczyna mnie co raz bardziej interesować ;)

W sumie mógłbym już skończyć po jednym stoisku jedzenie ale stoisko Delicatessen Chorzów skusiło mnie Szakszuką. Szakszuka to aromatyczna potrawa składająca się z oskórowanej papryki, pomidorów, cebulki, czosnku, przypraw oraz sadzonego jajka. Podane ze świeżym pieczywem w biodegradowalnej miseczce z otrąb pszennych [ czułem się zaskoczony tym ciekawym pomysłem :) ]. W smaku przypominało mi to trochę leczo, ale jajko, którego żółtko po prostu się rozpływało podbiło moje serce … albo żołądek ;) Całość nie dość, że bajecznie wyglądała, to za razem dobrze smakowała. Koszt takiego dania to 10 PLN, co uważam za warte swojej ceny.

Dawno nie byłem tak zadowolony z wizyty na Przystanku Śniadanie. Dłuższa przerwa pozwoliła mi się chyba bardziej cieszyć tym, co jadłem, a również poznać 2 nowe, bardzo dobre moim zdaniem lokale. Liczę, że na następnych edycjach, na których będę uda mi się znaleźć kolejne takie perełki kulinarne :)

Tradycyjne zapiekanki w Świat Zapiekanek Kris

Tym razem natrafiłem na nowinkę gastronomiczną nieco dalej od centrum Katowic, bo na dzielnicy Paderewskiego. Znajduje się ona przy ulicy Granicznej, zaraz za Rondem Zenktelera jadąc w kierunku CH 3 Stawy. Reklamuje się jako „Świat Zapiekanek Kris”. W swojej ofercie poza zapiekankami mają kebaby, hamburgery, hot dogi czy też frytki. Moja uwaga skupiła się jednak na „tytułowym bohaterze” czyli zapiekankach.

Do wyboru mamy 13 przeróżnych zapiekanek – podstawą ich składników jest zawsze ser i pieczarki, a w zależności od ceny dochodzą oczywiście różne kombinacje. Przekrój cenowy to 8-14 PLN za dużą zapiekankę [55cm] i 5-8 PLN [połówkę]. W moich rękach [nie wiem jak to się stało ;)] wpadła zapiekanka bekonowa [ser, pieczarki, bekon, cebula] w wersji małej, ponieważ nie byłem zbytnio głodny. W zamian za 7 PLN otrzymałem smaczną i chrupiącą zapiekankę. Nie zdążyłem przejść paru kroków i już jej nie było – tak mi smakowało!

Zapiekanki w moim odczuciu wypadają równie dobrze co słynne krakowskie „zapieksy z Okrąglaka”, które to wpisały się w kanon kulinarny Krakowa i każdy musi ich kiedyś spróbować. Świetny strzał z takim jedzeniem, jedyna szkoda, że trochę z dala od centrum, ale co tam – przecież można zejść z trasy na rzecz dobrego jedzenia, co nie ? :)

Niby Katowice a Frytki Belgijskie

Sobota przed 12 … już po śniadaniu, jeszcze przed obiadem a zjeść by się chciało.

Tak się złożyło, że znajdowałem się wtedy na Placu Oddziałów Młodzieży Powstańczej [tyły Dworca PKP] w Katowicach. Całkiem od niedawna ruszyła tam budka Frytki Belgijskie [frytki-belgijskie.eu], które to, jak sama nazwa wskazuje, ma w swojej ofercie frytki w dwóch wariantach: duże [9 PLN] i małe [7 PLN]. Jako, że miałem wilczy apetyt wybrałem dużą porcję. Otrzymałem je w zgrabnej papierowej tytce, która posiadała jeszcze miejsce na sos. Do jedzenia dostawało się jeszcze patyczki aby móc sięgnąć po każdą frytkę z opakowania. Sosów do wyborów miałem 9 – z tego, co wiem to są one własnoręcznie robione, co idzie na plus :) Do swoich frytek wybrałem sos andaluzyjski o bardzo fajnym, czosnkowo-paprykowym smaku – według mnie pasował idealnie. Jak oceniam same frytki? Smaczne, chrupiące z zewnątrz, miękkie w środku – co tu więcej mogę powiedzieć … chociażby to, że przy dużej porcji objadłem się fest.

Zdecydowanie polecam frytkożercom – w Katowicach jest to chyba pierwsza taka budka, która oferuje tego typu jedzenie. Biorąc pod uwagę, że sosów dużo to szybko mi się te frytki nie przejedzą ;)

BuongiornO – pizza grzechu warta! [Pszczyna]

Weekendowe podróże ze znajomymi owocują jak zwykle nowymi doznaniami kulinarnymi. Tym razem wybraliśmy się do pizzerii BuongiornO, która to mieści się w Pszczynie przy ulicy Bielskiej 6a. Jest to lokal malutki – baliśmy się, że nie wystarczy miejsca dla naszej czwórki, ale na szczęście znaleźliśmy stolik i zamówiliśmy co nie co do zjedzenia.

Na przystawkę poszły paluchy z ciasta drożdżowego z sosem czosnkowym. Za 4 PLN dostaliśmy 4 sztuki smakowitych paluchów. Przyznam szczerze, że owe przekąski zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Smaczne, chrupkie i wyśmienite, jeśli chodzi o zaspokojenie pierwszego głodu.

Kolejnym specjałem jaki skosztowaliśmy było Rollini Capriciosa – zawijaniec z ciasta z sosem pomidorowym, mozarellą i włoską szynką. Tak jak w przypadku paluchów ciasto było smaczne i chrupkie, oczywiście bardziej cienkie ze względu na specyfikę tego dania. Smakowo bardzo na plus. Rollini samo w sobie określiłbym jako Calzone 2.0 – nowa, lepsza, smaczniejsza wersja ;) Cena za takie cudo – 8 PLN. Polecam w szczególności na mały głód i wtedy kiedy nie chcemy objadać się do syta.

Gwoździem programu na który wszyscy czekali okazała się pizza. Jeśli chodzi o rozmiar to są dostępne 2 rozmiary pizzy – 30 i 45cm. Na naszym stole znalazły się 3 pizze – Prosciutto di Parma [ sos pomidorowy, mozarella, prosciutto di parma, rukola, parmezan i oliwa extra vergine – 30 cm 25 PLN] i 2 Vegetariany [standardowo sos pomidorowy, mozarella, cukinia, bakłażan, karczochy, cebula, oregano – w drugiej były wymienione niektóre składniki których to już nie pamiętam, 30cm za 19 PLN natomiast 45 cm za 29 PLN]. Sama pizza stylem nawiązuje do włoskich wyrobów – cienkie chrupkie ciasto, które smakowo według mnie rozwala wszystkie pizze jakie do tej pory jadłem. Każda z pozycji, które wymieniłem zasługuje na uznanie – wszystkie składniki były odpowiednio dobrane i kompozycyjnie bomba. Jak dla mnie warto przejechać z Katowic, żeby zjeść tak dobrą pizzę!

Co tu dużo mówić – w skali szkolnej lokal wypada dla mnie na 6. Jeśli tylko będziecie przejazdem w Pszczynie jest to jeden z obowiązkowych punktów wycieczki. Ja ze znajomymi wybiorę się na pewno jeszcze nie jeden raz! :)

Niedzielna wycieczka do Krakowa – Najedzeni Fest

Niedzielna wycieczka do Krakowa… żeby coś zjeść ;) Nic nowego w moim wykonaniu, a tym razem wybraliśmy się ze znajomymi na Najedzeni Fest. Na tej edycji motywem przewodnim było wino, którego w sumie koneserem nie jestem, więc skupiłem się na tym, co misie lubią najbardziej – jedzeniu.

Zacząłem od napitku ze stoiska Tektura i ich Cold Brew Coffee – całkiem smaczny napój, aczkolwiek w dużych ilościach i na zimno [gdy na zewnątrz było jeszcze zimniej] nie byłem go w stanie dużo wypić.

Swoje jedzenie zacząłem od stoiska Restauracja Indyjska RotiRoti. Tam skosztowaliśmy aż trzech dań. Pierwsze z nich było Chicken Curry – ot, dobre curry z kurczakiem i ryżem. Na drugi rzut poszło danie zwane Bhel Puri, czyli preparowany ryż, chrupki sev, moong dal, świeże warzywa, chutney daktylowo-tamaryndowy, chutney kolendrowo-miętowy. Jak dla mnie bomba, bardzo ciekawa kompozycja smakowa, którą z chęcią zjadłbym w obiadowej porcji. Dwa dania zjedzone, więc znalazło się jeszcze miejsce na deser… A na deser Gulab Jamun – nieduże kuleczki wyrabiane z sera khoya, smażone w głębokim oleju a następnie moczone w aromatycznym, słodkim syropie z dodatkiem kardamonu, szafranu i wody różanej. Słodycz sama w sobie – w mojej opinii dobre, ale herbaty bym potem nie musiał słodzić przez dłuższy czas ;)

Idąc dalej skosztowaliśmy jeszcze pierożków Gyoza ze stoiska Kamo Bar & Grill… rewelacji jednak nie było – pierożki były w większości rozgotowane i smakowo też bez sensacji. Stoisko zachęcało aż pięcioma smakami pierożków, jednakże żadne z nich w niczym nie przypominały prawdziwych japońskich gyoza, ani smakiem, ani konsystencją. W gyoza spotykamy się z farszem (w tradycyjnej wersji warzywno-mięsnym), a tutaj dostaliśmy kawałek kurczaka (indyka/wieprzowiny/ziarna kukurydzy, kimchi) owinięty w ciasto. Nie, proszę Państwa, tak się nie robi. Jakby chociaż smakiem się to danie broniło… ale niestety, rozgotowane i rozrywające się ciasto i zimne wnętrze nie były w żadnej mierze potrawą chociażby znośną.

Ze słodkości udało mi się jeszcze zdobyć kawałek tarty jabłkowej z bezą od Book me a cookie. Bardzo solidny kawałek ciasta moim zdaniem – śmiało mogę każdemu polecić :)

W momencie, gdy znajomi poszli po burgery ja jeszcze chwyciłem kanapkę z rostbefem ze stoiska przy samym wejściu na festiwal. Była to chyba najlepsza rzecz jaką zjadłem na tym wydarzeniu!

Czy podobało mi się na Najedzeni Fest ? Tak sobie … na ostatniej edycji, na której zawitałem było na niej o wiele więcej ciekawostek do spróbowania. Teraz może zostały one przyćmione przez wino, którego de facto nie degustowałem – szczerze mówiąc, nie wiem.
Czy wybiorę się na kolejne Najedzeni Fest ? Po tej edycji głęboko się nad tym zastanawiam…

A bym zapomniał … poniedziałkowy poranek zacząłem od Lewego Sierpowego… Taki batonik od Zmiany Zmiany. Całkiem smaczny i pożywny – na następnej imprezie jak ich spotkam mam zamiar zaopatrzyć się w 2 pozostałe batony z ich kolekcji :)

MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny

W zeszłą sobotę przy starej fabryce porcelany w Katowicach (ul. Porcelanowa 23) odbyła się druga edycja MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny. Miejsce imprezy leży w znacznej odległości od centrum, ale organizatorzy wykazali się pomyślunkiem i co godzinę z centrum Katowic kursowały darmowe busiki (w obie strony) – bardzo miły gest ze strony organizatorów. Tyle słowem wstępu – przejdźmy do jedzenia, które dane było nam skosztować na miejscu.

Jako, że nie byłem sam, to udało mi się spróbować większą ilość dań. Rozpoczęliśmy od Cooler Food i „spleśniałego hotdoga”, który miał w sobie kiełbaski jagnięce, bekon, rukolę i sos na bazie sera gorgonzolla. Połączenie całkiem smaczne – kiełbaski odpowiednio wysmażone, bekon smaczny, rukola świeża. Nie miałem się do czego przyczepić tak szczerze mówiąc… no chyba, że sos mógłby być trochę bardziej gęsty.

Kolejne stoisko jakie odwiedziliśmy to Własna Robota i tutaj skosztowaliśmy trzy rzeczy – sałatkę z kurczakiem (i dodatkami), panini z salami, oraz jeden z oferowanych koktajli… ale po kolei.
Sałatka poza kurczakiem (i sałatą :P) zawierała rukolę, pomidory koktajlowe i makaron penne. Całość mogła zostać polana jednym z sosów, a nasza konkretnie zawierała majonezowo-musztardowy. Tutaj niestety trochę się zawiodłem, bo kurczak zbyt suchy, makaronu trochę mało (aczkolwiek nie wiem czy to miała być sałatka makaronowa…) i chyba przypadkiem jeszcze do kompozycji dostaliśmy trochę roszponki (a podobno nie miało jej być). A szkoda …
Drugi rzut to panini z salami, sałatą, czerwoną cebulą i mozarellą, a dodatkowo jeszcze wybrałem do kanapki sos czosnkowy. Tutaj już lepiej, smacznie, chrupko z dobrym salami, jednak rozłożenie sera w kanapce mogłoby być lepsze – cały ułożył się w jednym pasie na dole kanapki, a nie równomiernie rozłożony względem reszty składników.
Trzecie podejście to koktajl: brokuły, mango, brzoskwinia. Sam nie wypiłem go dużo – smakował mi, ale nie czułem tam brokułów na początku, co uważam za plus. Osoba towarzysząca zachwyciła się tymże napojem. Wydaje mi się, że koktajle z Własnej Roboty są jak najbardziej do polecenia.

Przed daniem na finisz odwiedziliśmy jeszcze stoisko Hurry Curry, a tam wzięliśmy na spróbowanie Szata… Sataya ;) Satay w tym wydaniu składał się z kurczaka nadzianego na patyczki bambusowe, ugrillowany i podawane z ostrym sosami + sokiem z limonki. Grillowany kurczak był bardzo delikatny, sos odpowiednio pikantny, a sok z limonki dobrze uzupełniał ten romans – polecam tą przekąskę.

Na sam koniec padło na pełnoprawnego burgera od Burger na kółkach. Z ich oferty wybraliśmy Urban Burgera, który w swojej bułce skrywał 170 g wołowiny, marynowaną gruszkę, marynowaną pierś z kaczki, pomidora, czerwoną cebulę, roszponkę, a także autorski sos śliwkowy. Popatrzyłem na składniki i miałem efekt „wow”, spróbowałem burgera, a uczucie pozostało. Dla mnie super połączenie smakowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że bułka nie była przygrillowana – brakowało mi tego do całości. Jednak nie dyskredytuje burgera – szkolne 5+ mu się należy, więc zdecydowanie polecam.

Bardzo cieszy mnie w jakim kierunku idzie ten katowicki festiwal kulinarny. Jestem zadowolony z drugiej edycji bardziej niż z poprzedniej – na tej faktycznie było pojedzone i to fest ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną edycję!

Foodstock na dwie klawiatury

Foodstock na dwie klawiatury

Pozostajemy w Krakowie, lecz tym razem przenosimy się na festiwal. Razem z moją znajomą dotarliśmy na Foodstock, który odbywał się 27 września tego roku w Klubie Fabryka przy ulicy Zabłocie 23. Przejdźmy do rzeczy, a raczej do jedzenia ;)
Na całym festiwalu obowiązywała waluta kuponowa – 5zł za jeden kupon a dania kosztowały odpowiednio wielokrotność takiego kuponu, przy czym „koszt” dań wahał się między 1 a 3 kuponami.

Stoisk było wiele i nie sposób było wszystkie sprawdzić, więc musieliśmy wybierać. Na pierwszy rzut padło stoisko restauracji Etnika. Jednym z dań jakie było dane nam skosztować było taco z kurczakiem na słodko-ostro (z brzoskwiniami i pomidorami koktajlowymi). Kurczak w nim to istny cud – miękki i pyszny. Taco chrupiące a całość – bardzo ładnie ze sobą współgrała.

Ań: I to jest moment kiedy w recenzji odzywa się drugi głos. Dla kontrastu z ostrym kurczakiem wybrałam polędwiczki wieprzowe na puree z dyni z odrobiną musu daktylowego. Danie było delikatne w swej fakturze, ale przy tym wyraziste. Największy problem z prostymi daniami polega na tym, że łatwo je zepsuć. W tym przypadku moje obawy były bezpodstawne, gdyż mięso było cudownie kruche i odpowiednio przyprawione. Mdławy smak samotnej dyni kontrastował z konkretnym akcentem daktyli. Dzięki temu danie było idealnie harmoniczne.

Po odczekaniu chwili trzeba się było czegoś napić, niestety stanowisko z kawą było wciąż nieczynne, wobec tego wybrałem „zupę na kaca”, która okazała się zupą ogórkową z nutą cytryny. Kaca nie miałem, więc nie byłem w stanie sprawdzić jej magicznych właściwości, nie mniej jednak smakowała. Takie tajemnicze mikstury i nie tylko można było spotkać na stoisku Korek Resto Bar .

Ań: Jako przerywnik między konkretniejszymi daniami wybrałam próbkę sushi ze stoiska Kenko – kręci nas sushi. Jestem ogromną fanką pieczonego łososia, stąd nie sposób było zrezygnować ze spróbowania kolejnej wersji ulubionego maki. Nawet udało się dostać odrobinę sosu teriyaki. Żyć, nie umierać. Niestety samo maki smakowo wypadło przeciętnie, powiedziałabym, że ledwie poprawnie. Może to tylko kwestia warunków polowych, ciężko mi powiedzieć. Możliwe, że dam drugą szansę restauracji Kenko już w wersji stacjonarnej.

Później wyszliśmy zaczerpnąć świeżego krakowskiego powietrza (szydera wskazana), a tam napotkaliśmy Po Prostu Rower ze swoimi wyrobami. Ja wziąłem Ragou wołowe (małą porcję, oczywiście), które podane było w tortilli. Niby smaczne, ale… rewelacji jak dla mnie nie było. Ewidentnie było coś przekombinowane z przyprawami, bo nad wszystkimi smakami dominował kardamon, co nie do końca mi pasowało.

Ań: Moim wyborem była natomiast piadina z kurczakiem po sycylijsku. Podobnie jak u Marcina w moim daniu królował kardamon ponad wszystkimi innymi smakami. Nie powiem, lubię nutę korzenną w wielu daniach, ale co za dużo, to nie zdrowo. Kawałki kurczaka w małym rożku również wydawały mi się za duże. Nie mogę jednak powiedzieć, aby danie mi nie smakowało, było „ok”. Ale czasami „ok” nie wystarcza.

Aby konkretnie zakończyć obiadowanie wybrałem Andrus Food Truck, a w nim maczankę krakowską. Owa maczanka to nic innego jak marynowany karczek wieprzowy, poddawany długiemu wypiekowi w niskiej temperaturze, w wersji finalnej podany w bułce wypiekanej w piecu opalanym drewnem. Sam opis brzmi syto, co nie ? ;) Danie w moim odczuciu jest takim tradycyjnym, tłustym odpowiednikiem burgera (głównie ze względu na sposób podania). Całkiem smaczny, ale niestety przez to, że był tłusty mój organizm nie mógł go za wiele przyswoić.

Jedzenia właściwego nastał w tym momencie koniec, ale jak to mówią – na deser zawsze znajdzie się miejsce (z pozdrowieniami dla mojego kolegi, Michała ;) ). Kawa ze stoiska Makiato i tarta od Cukiernia Mistrz i Małgorzata zwieńczyły dzień.

Ań: Ale nie byłabym sobą, gdybym nie marudziła. O ile tarta kawowa wybrana przez Marcina była naprawdę bardzo dobra, o tyle „zmęczenie” mojej tarty z jagodami to już była sztuka. Masa serowa była tak niesamowicie zapychająca i mdła, że naprawdę ciężko było ją zjeść. A jak ja już nie mogę jeść ciasta, to coś, moi mili państwo, znaczy.

Na festiwalu można było głosować na stoiska – my swój głos oddaliśmy na Etnikę i jak się później okazało, restauracja ta podbiła serca głodnych ludzi :) Sam festiwal mogę zaliczyć do udanych – najbardziej podobał mi się pomysł z ławkami do jedzenia na środku sali – choć dalej było ich mało, to zawsze po paru minutach można było tam siąść. Myślę, że przy kolejnej okazji, jeśli będzie druga edycja, wybierzemy się ponownie.

Ań: Dodatkowo do domu (i głodnego mężczyzny) dowiozłam migdałowe makaroniki o 5 smakach ze stoiska Les Beaux Macarons. Bardzo smaczne, słodziutkie i kolorowe. Polecam ;)

Kuchnia Tajwańska w Mr.Lee [zamknięte]

Urlop z całą pewnością sprzyja kulinarnym wojażom, a niewątpliwie wizyta w Krakowie jest dobrym powodem do odkrywania nowych smaków. Razem ze znajomymi po raz pierwszy odwiedziliśmy restauracje tajwańską Mr.Lee – jak się okazuje jest ona również pierwszym takim miejscem w Polsce. Sama restauracja znajduje się na ulicy Karmelickiej 7.

Pora obiadowa w pełni, więc dwa dania były wyborem nieodzownym. Jako pierwsze – zupa krem z owoców morza [8 PLN]. W moim odczuciu bardzo smaczna i sycąca. Poza krewetkami zawierała małże, kalmara i nie wiem co jeszcze, ponieważ nie znam się aż tak na owocach morza. Danie zostało podane szybko, zjadłem tak, aby przejść po zupie od razu do dania głównego. Moim wyborem była wołowina w czarnym pieprzu, podana została w warzywach (papryka, marchewka, sałata, cebula dymka), a jako dodatek do niej dostałem porcję ryżu i ogórki konserwowe przygotowane na pikantno [24 PLN]. Według mnie wołowina została przyrządzana wyśmienicie, odpowiednio doprawiona, wprowadziła mnie niemal w stan euforii. Całość bardzo dobrze się komponowała ze sobą i stanowiła niezwykle syty posiłek.

Przy innej okazji próbowałem jeszcze zupy won ton [8 PLN] – smaczna, aczkolwiek nie przyćmiła mi zupy z owoców morza. Drugim daniem jakie wtedy skosztowałem był kurczak Kung Bao na ostro [22 PLN]. Jeśli czyjeś kubki smakowe wychwalają kurczaka ponad wołowinę, a przy tym lubują się w ostrzejszych smakach to sądzę, że kurczak Kung Bao byłby odpowiednim zamiennikiem do wcześniej wybranej przeze mnie ostrej wołowiny. Kurczak podany był w podobnej kompozycji z tą różnicą, że zawierał jeszcze orzeszki ziemne. Smaczny, syty … Co tu dużo mówić, wyśmienity ;)

Obsługę w restauracji zaliczyłbym również jako plus – dla mnie zasługuje na dużą pochwałę. Restaurację polecam każdemu, kto lubi orientalne smaki. Ja sam następnym razem chętnie bym się wybrał na jakże popularny Hot Pot … ;)

Mmm, this IS a tasty Kahuna Burger

Tychy doczekały się swojej pierwszej burgerowni – jakże mógłbym z tej okazji nie odwiedzić tego miasta ;) Kahuna Burger, bo o tym lokalu mowa, znajduje się na ulicy Nałkowskiej 6A. Zainteresowanie burgerami w Tychach w dniu otwarcia było tak duże, że mięso przeznaczone na 2 dni skończyło się jeszcze przed końcem pierwszego dnia. Do lokalu wybrałem się z moim kumplem ze studiów dzień po otwarciu, a w związku z incydentem wynikłego z braku mięsa, ceny zestawów były tańsze o 2 zł w ramach rekompensaty.

Jak wygląda wybór burgerów w lokalu? Na razie do naszej „dyspozycji” oddane zostało 5 pozycji, aczkolwiek z czasem ma być ich więcej – na start myślę że wystarczy. Dwie bułki do wyboru – jasna i ciemna, obie z ziarnami. Jestem fanem twórczości Tarantino, więc nie mogłem sobie odmówić zamówienia Kahuna Burgera. Składniki jakie możemy tam znaleźć to 200g wołowiny, ser mimolette, sałata, grilowany ananas i czerwona cebula. Do tego możemy dobrać frytki bądź sałatkę oraz dwa sosy z listy. Poza standardowymi, czyli ketchup, musztarda i bbq, najbardziej zainteresowały mnie chillimayo, kahuna oraz czosnkowy z miętą [mój faworyt]. Całość kompozycji dla mnie jak najbardziej na plus – mięso dobre, dodatki odpowiednio dobrane, a bułka smaczna [mogłaby być jedynie bardziej przypieczona, bo była miękka a nie chrupka]. Jedyne, co najbardziej mnie zawiodło to frytki, ponieważ wydawały mi się trochę „tłuste” – może moje „widzimisie”, ale łatwo można to poprawić.

Ogólnie całość ocenił bym na szkolne 4+ – dobry start, czekam na kolejne pozycję z menu i to, jak burgery będą smakować chociażby za pół roku. Ktoś chętny wybrać się tam jeszcze raz i ocenić poza mną ? :)