Browsing Tag

kraków

Street Food Festiwal – Galeria Kazimierz

W dniach majówkowych, 2-3 maja, na plac przed Galerią Kazimierz zjechały się Food Trucki z całej Polski na Street Food Polska Festival Festiwal organizowany przez ekipę Street Food Polska. Nie mogło nas tam zabraknąć. Dodatkowym atutem była ładna pogoda :)

Marcin:

Concrete Jungle Meals

Tyle razy podchodziłem już do odwiedzenia Concrete Jungle Meals z Katowic, ale zawsze coś mi wypadało. Tym razem skusiłem się na tzw. pulled pork – marynowaną wieprzowinę poddawaną długiej obróbce termicznej w niskiej temperaturze. Mięso dzięki takiemu sposobowi przyrządzania jest delikatne i miękkie. W wersji z foodtrucka mięso było podane z czerwoną cebulą i sałatą w bułce, jak do burgera. W smaku dość wyraziste i za razem smaczne, jedyny minus taki, że strasznie po bokach wylewał się sos, w którym przyrządzone było mięso. Nie mniej polecam spróbować, bo warto, a cena 15 PLN jest bardzo przystępna :)

The Beef Brothers

Kolejny foodtruck jaki zaciekawił mnie swoją ofertą to The Beef Brothers, który stacjonuje w Raciborzu. Wybór padł na The Blues Burger, czyli wołowina, ser blue lazur, mix sałat, pomidor, pikle, czerwona cebula, rukola, musztarda dijon oraz konfitura borówkowa. Trochę się na niego czekało, ale oblężenie foodtrucka było dość spore, więc nic dziwnego. Mniejsza o czas, burger jakiego dostałem miał dobrą, przypiekaną na maśle bułkę, z której tak na dobrą sprawę do końca spożywania nic mi nie uciekło. Same składniki, jakie znajdowały się w burgerze były świeże i dobre. Jedyne co mi nie bardzo pasowało to konfitura borówkowa, przez którą całość była lekko za słodka na moje klimaty. Burger kosztował mnie 23 PLN i mimo tej słodkości wart był swojej ceny.

Michał:

B.B.Kings

Po przybyciu na miejsce i pierwszym obejściu całości została podjęta szybko decyzja – gdzieś trzeba stanąć w kolejce, bo inaczej nic nie zjemy. Mój wybór padł na B.B. Kings. I od tego momentu zaczęła się moja prawie dwugodzinna znajomość z tym stoiskiem. 40 minut czekałem w kolejce, aby złożyć zamówienie, oraz około ponad godzinę czekałem na zamówienie. Ktoś mógłby napisać – strata czasu. Dla mnie jednak ten czas został wynagrodzony. Moim typem był B.B Cheese&Bacon oraz BeefandRoll. Jednak to drugie skończyło się tuż przed moim zamówieniem. Był to wielki smutek, gdyż były to kawałki bekonu zwinięte z mięsem. Ach… wyglądało cudownie. Może następnym razem.
A co do burgera… był cudowny. Grillowany na drewnie, dzięki czemu zyskał na aromacie i smaku, soczysty, a także dobrze wypieczony. Po prostu cud. Wszystkie dodatki [ser, bekon, pomidor, cebula] sprawiały, że chciało się dalej jeść. Sos czosnkowy oraz BBQ podkreślały delikatnie kompozycję, ale nie górowały nad całością. Jedynym mankamentem była bułka, która była trochę za mała i nie obejmowała całości składników, jednak przy wybitnym całokształcie można na to przymknąć oko. Moim zdaniem hit tego festiwalu. Jeżeli kiedyś jeszcze ich spotkam, to na pewno będę czekał, nawet w 3 godzinnej kolejce :)

Ania:

Momo-Smak Kuchnia Tybetańska

Widząc truck’a Momo-Smak Kuchnia Tybetańska wiedziałam, że właśnie tam skieruję swe kroki. Mimo sporej kolejki na złożenie zamówienia nie trzeba było aż tak długo czekać, a odbiór następował już po 8 minutach (lub wcześniej, zależnie od wybranego typu pierożków). Dobra organizacja Momo zasługuje na ogromną pochwałę. Mój wybór padł na pierożki na parze z wieprzowiną. Zostały podane w bambusowym pudełku, na modłę azjatycką, co dodało nieco klimatu. Mam nadzieję, że ekipie udało się odzyskać wszystkie pudełka (były do zwrotu) :) Pierożki były smaczne. Ot, po prostu. Bez fajerwerków, ale też bez skrzywienia. Raczej niewielkich rozmiarów, uniemożliwiały najedzenie się jedną porcją (10 sztuk). W warunkach festiwalowych, gdzie chcieliśmy spróbować jak najwięcej dań nie było to złą opcją.

Zapiekanki Tradycyjne

Widząc stanowisko Zapiekanki Tradycyjne nabrałam ogromnej chęci na zapieksy. Mój wybór padł na PEWEX, czyli zapiekankę z boczkiem, kiełbasą wiejską i mortadelą. Dodatkowo do zestawu wzięłam oranżadę. Jednym słowem: rozczarowanie. Zapiekanka była nijaka, niby podgrzana, ale ledwie letnia, a w dodatku składników jak na lekarstwo. Rozumiem powrót do PRLu i tamtejszą stylistykę, ale za 19 zł (bez oranżady 16 zł) spodziewałam się czegoś konketniejszego i proponowany posiłek zdecydowanie nie jest wart tej ceny. Wśród części komentarzy dotyczących tego stanowiska na festiwalu dopatrzyłam się informacji, że normalnie cena za zapiekanki jest niższa i została podwyższona na cele festiwalu. Biznes is biznes, ale bez przesady…

Kocham Naleśniki

Przyszła i pora na deser, więc trafiłam do Kocham Naleśniki, gdzie skusiłam się na naleśnik z kajmakiem i bananem. Poza naleśnikami w słodkiej odsłonie było także kilka pozycji wytrawnych. Byłam pod ogromnym wrażeniem sprawności i organizacji Pani obsługującej. Oczywiście w kolejce trzeba było swoje odstać, ale nie sądzę, żeby dało się przyśpieszyć przygotowanie naleśników. A warto było poczekać. Samo ciasto nie było słodkie, co było dobrym rozwiązaniem przy bardzo słodkim nadzieniu. Dzięki temu nie dało się przesłodzić. Nie oszczędzano też na produktach. Jeżeli najdzie Was ochota na naleśniki, to wiecie, gdzie się udać :)

Najedzeni Fest – Wino!

W niedzielę, 26 kwietnia, odbyła się kolejna impreza spod znaku Najedzeni Fest. Oczywiście nie mogło nas zabraknąć. Tym razem nieco rozdzieleni odwiedziliśmy interesujące nas miejsca.

Curry Up [https://www.facebook.com/curryupkrk?fref=ts]
Bhel Puri – danie reklamowane jako “best ever sałatka” składało się z prażonego ryżu, czerwonej cebuli, pomidora, kolendry i ostrego sosu. Z wyglądu nie zapowiadało się nic niezwykłego, ale już po pierwszym kęsie wiedziałam, że to jest to. Ostro – słodka w smaku, ale pysznie chrupiąca i orzeźwiająca. Reklama nie kłamała :)
Butter Chicken – kawałki kurczaka w śmietanowo-pomidorowym sosie okazały się być mniej ostre niż się spodziewaliśmy, choć nadal ostre. Miękkie mięso bardzo dobrze komponowało się lekko słodkawym sosem.
Dal Makhani – indyjskie danie z soczewicy, czerwonej fasoli, masła i śmietany. Razem z ryżem kompozycja była interesująca. Wybrałem ją bardziej z ciekawości ale się nie zawiodłem. Nie było ostre więc zjadłem ze smakiem :)

Fatayer – stanowisko zachęciło nas licznymi próbkami do skosztowania, dzięki temu mogliśmy wybrać naszych faworytów. Bardzo nam zasmakował fatayer (drożdżówka wywodząca się z Bliskiego Wschodu) w wersji na ciepło z mięsem i szpinakiem. Idealne danie na porządne śniadanie. Można było spróbować hummus, który był smaczny i wyrazisty, w przeciwieństwie do nijakich past, jakie często można spotkać. Na deser – basbosa, czyli ciasto z kaszy manny i wiórków kokosowych. Nie za słodkie i smaczne. Na pewno wybierzemy się do sklepu stacjonarnego po fatayera, bo zdecydowanie warto :)

Ganesh – serek indyjski w grochowej panierce ze słodkim sosem + plus sos miętowy [ale nie pasował do tego serka – co sam właściciel zasugerował, nie mylił się ;p]. Miłym gestem były kupony na darmowe picie w ich stacjonarnym punkcie.

Ania: W poszukiwaniu idealnego deseru mój wzrok spoczął na jednej z tart na stanowisku Velodrome espressobar. Tarta z mascarpone i musem truskawkowymi podbiła poje serce, podniebienie i pewnie jeszcze kilka układów narządów. Ciasto było delikatne, kruche i słodkie, wprost rozpływało się w ustach. Masa z serka mascarpone nie była mdła, słodziutka, ale nieprzesadnie z wyczuwalną nutą wanilii. Całość dopełniał mus truskawkowy, lekko kwaskowy zbijający słodycz całości, dzięki czemu nie była mdła. Dawno się tak nie zachwyciłam kawałkiem ciasta i ciężko było się nim dzielić ;)

Book me a cookie – sernik czekoladowy – rozpływał się w ustach – co tu dużo mówić [i co najważniejsze nie miał rodzynek!].

Kaze Fusion – okonomiyaki – pierwszy raz jadłem, niestety o ile w smaku było nawet nawet to wydawało mi się bardzo tłuste, czego nie lubię … onigiri – tutaj wiele filozofii nie ma – ot kulka ryżu z wkładką, taka jak powinna być. Takoyaki też niestety nie urzekły mnie swoim smakiem…

O-ren Sushi Bar – zupa kokosowo z kurczakiem [na ostro], akurat mieściła się w stopniu mojej tolerancji na ostre smaki ale była smaczna, kurczak ko ko ko ko zawsze spoko a do tego jeszcze kiełki zastępowały makaron – jak dla mnie świetna zupa. Żałuję, że nie skusiłem się na sushi bo wyglądało też zacnie :)

Lodziarnia Donizetti – Przed wyjściem postanowiliśmy sprawdzić lody. Ania rzuciła się na te o smaku matcha, Michał pozostał wierny czekoladzie, a Marcin do matchy dorzucił orzech. Wszystkie smaki były bardzo dobre i było czuć, że składniki użyte do produkcji lodów były dobrej jakości.

Meksyk w Taco Mexicano

Dla odmiany o meksykańskich klimatach Ania:

W poszukiwaniu słonecznych, meksykańskich klimatów zawitałam do Taco Mexicano, które mieści się w Krakowie, przy ulicy Poselskiej 20.

Już od progu można wczuć się w klimat tego miejsca. Wyraziste zapachy, kolorowe ściany, liczne zdjęcia i piniaty ponad głowami. Wnętrze bogate, ale nie zagracone – i o to chodzi. Dodatkowo należy pochwalić miłą i obeznaną obsługę.

Przejdźmy do smaków. Jako przystawkę, za namową kolegi, zamówiliśmy caracoles, czyli ślimaki. Było to moje pierwsze kulinarne spotkanie z tym nieszczęsnym mięczakiem (bo zawodowo znamy się momentami aż za dobrze…), ale stwierdziłam, że w sumie czemu nie, zawsze coś nowego. Były lekko gumowate z mocnym akcentem czosnku, który znajdował się w zalewie. Właściwie to ciężko mi określić, czy skusiłabym się jeszcze raz. Nie były złe, co to, to nie. Po prostu nie podpadły pod moje gusta.

Jako danie główne wybrałam enchilade z polędwicą wieprzową. Została podana w towarzystwie dwóch sosów, pasty fasolowej, ryżu, śmietany i dwóch sałatek. Całkiem spory zestaw, którym też bardzo się napchałam (tego dnia to był mój jedyny posiłek i zupełnie tego nie odczułam). Danie było ostre, czego po kuchni meksykańskiej można było się spodziewać, ale zielony sos to istny morderca. Przez moment nie wiedziałam co ze sobą zrobić jak go spróbowałam. Dlatego, później go unikałam, bo dla mnie był zdecydowanie za ostry. Trochę szkoda, że placki były nim polane, w moim odczuciu lepiej, gdyby był podany obok. Polędwica była dobrze przyrządzona, delikatna w fakturze i wyrazista w smaku.
Jako napitek wybraliśmy lemoniady, do wyboru z limonki lub hibiskusa. Obie dobre, bez cukru (jak ktoś lubi słodkie napoje, to cukier znajduje się na stoliku) i idealnie gaszące pragnienie.

Podsumowując, Taco Mexicano proponuje wyraziste i ostre oblicze Meksyku. Takie, jak być powinno. Dla mnie na pewno nie była to ostatnia eskapada do tej restauracji. Gorąco polecam!

Gruzja raz jeszcze – Smaki Gruzji

Ania ponownie o gruzińskich specjałach:

Dużym problemem recenzji kulinarnych jest to, że zależnie od dnia odwiedzin możemy trafić na różne “oblicza” kuchni. Dlatego dobrze jest wrócić do raz odwiedzonego miejsca. Zwłaszcza, gdy dobrze wspominamy pierwsze odwiedziny. Dziś o powrocie do Smaki Gruzji Restauracja i winiarnia.

Znajomi stwierdzili, że poprzednia recenzja nieźle ich nakręciła na gruzińskie smaki, więc tym razem musieli się ze mną wybrać. Na przystawkę wybraliśmy adżapsandali, czyli bakłażany smażone z cebulą, papryką i pomidorami. Dobry, wyrazisty i ostry początek. Na pochwałę zasługuje także drożdżowy paluch dodawany do dania.

Jako dania główne zostały zamówione kolejno odżachuri (które było recenzowane poprzednio), lobio, czalagadżi oraz nowość w menu – gufte.

Lobio to gulasz z czerwonej fasoli zapiekany w piecu. Jest podawany z chlebkiem i warzywami. Jako, że za fasolą nie przepadam, to nie mogę za wiele o daniu powiedzieć, poza tym, że było gorące. Bardzo. Koleżanka musiała nieco poczekać, aby móc na spokojnie dania spróbować. Uroki dań zapiekanych w piecu, ale funkcję rozgrzewania zdecydowanie spełnia :)

Czalagadżi z kolei, to pieczone mięso wieprzowe polane tartym pomidorem, podawane z pieczonymi ziemniakami i sałatką. Mięso było cudownie soczyste i delikatne, z odpowiednią dozą ostrości. Tyle mogę powiedzieć po jednym kęsie jaki mi przypadł. Coś czuję, że kolejnym razem mój wybór padnie na to danie.

Mój wybór padł na nowość – zupę gufte, czyli rosół z klopsikami. Zupa cudownie rozgrzewająca, dodatkowo podawana z drożdżowym paluchem. Dla mnie osobiście, może ciut za ostra, ale za razem ciężko było odmówić jej dobrego smaku. Klopsiki były delikatniejsze w smaku, dzięki czemu równoważyły ostrość dania.
Należy jeszcze wspomnieć o lemoniadach – wszystkie bardzo słodkie, mnie najbardziej zasmakowała wersja gruszkowa.

Podtrzymuję to, co napisałam o kuchni Smaków Gruzji za pierwszym razem. Jest po prostu pysznie i zdecydowanie polecam to miejsce :)

V.G. Food, czyli kumpiry i burgery w jednym miejscu

Z cyklu przypadkowe znaleziska, czyli jak to niepozorna chęć podróży do jednego ze sklepów z grami w Krakowie przyczyniła się do znalezienia nowego miejsca z jedzeniem. Mowa o V.G. Food, które znajduje się przy ul. Karmelickiej 43. Mieści się ona w małej, białej budce, przy której w razie czego można usiąść na krzesełkach.

W swojej ofercie posiada burgery oraz kumpiry w różnych kombinacjach. O ile burgera każdy zna, to kumpira już nie koniecznie. Przypomnę, jest to potrawa powstająca z dużego ziemniaka, pieczonego w oryginalnym tureckim piecu oraz dodatków. Ciepły z chrupiącą skórką ziemniak jest rozkrawany, jego wnętrze jest łączone z przyprawami, masłem oraz z serem żółtym. Jako, że byliśmy paczką znajomych była okazja do spróbowania obu serwowanych dań.

Na pierwszy rzut poszły burgery, o których wypowie się Ania: Mój wybór padł na małego Bacon Burgera [11,90 PLN], skład standardowy, czyli: kotlet wołowy (110 g, duży 220 g), boczek, ser, pomidor, cebula, pikle, sałata, majonez i ketchup. W pierwszym momencie myślałam, że pomylono się z zamówieniem, bo nie było widać różnicy w wielkości pomiędzy moim burgerem a tym o pełnej gramaturze. W przeciwieństwie do innych miejsc, gdzie wybór mniejszego kotleta idzie w parze z redukcją dodatków, tutaj dodatków dostajemy tyle samo. Jak dla mnie pozytywnie, choć napchałam się niemiłosiernie :) Burger był smaczny, zarówno wołowina jak i boczek były dobrze wysmażone. Bułka nie rozleciała się na samym początku, co też jest zdecydowanym plusem. Ogólnie oceniam burgera jako dobry, tak trzymać :)

Kolega zamówił inną pozycję burgerowego menu – Mountain Burgera [16,90 PLN]. W składzie widnieją: wołowina 220g, oscypek, żurawina, korniszon, cebula, sałata, majonez. Z tego co mi tylko wiadome kolega wziął raczej na próbę, bo generalnie nie lubi oscypka więc niestety nie udało się go przekonać do smaku. Ja natomiast biorąc 2 kęsy od kolegi muszę powiedzieć, że by mi przypasował :)

Na kumpira musiałem trochę dłużej poczekać, więc w trakcie oczekiwania mogłem potwierdzić smak burgerów, które moim zdaniem były bardzo dobre ;) Mój kumpirowy “zestaw” składał się z boczku, kiełbasy, pieczarek, cebuli, pomidora i ogórka, a całość poprosiłem z sosem śmietanowym [12,90 PLN]. Porcja duża, ciepła i zjadłem całość ze smakiem. Składniki użyte do potrawy były świeże. Co tu dużo mówić – to kolejne miejsce z kumpirem, który mi smakuje.

Ogólnie miejsce w moim odczuciu wypada bardzo pozytywnie. Przemiła obsługa, niskie ceny i dobra jakość jedzenia sprzyjają, aby to miejsce jeszcze nie raz odwiedzić. Dodatkowo, to jedyne miejsce, w którym na raz serwują moje ulubione slow-foody ;) Polecam!

Wege boom – Nova Krova

Rzadko kiedy zdarza mi się jeść wegańskie potrawy, jednak ten raz ani nie był z przypadku, ani z przymusu. W ramach ciekawości przeszedłem się ze znajomą weganką do miejsca NOVA KROVA, znajdującego się przy pl. Wolnica 12 w Krakowie.

“Pierwszy w 100% wegański lokal w Krakowie. Naszym flagowym produktem są burgery, które stanowią połączenie roślinnych kotletów, świeżych bułek jasnych, ciemnych lub bezglutenowych, szerokiej gamy sosów i oryginalnych dodatków.” – tak pisze o sobie Nova Krova.

Co w takim razie jedliśmy ?
Spośród dość bogatej oferty burgerów mój wybór padł na Tofu burgera w bułce ciemnej [14 PLN]. W składzie posiadał marynowane i grillowane tofu, sałatę, podsmażone pieczarki, avocado, blanszowanego pora i kiełki. Wybrałem do niego sos majo klasyczny – w smaku całkiem zacny. Jak smakował mój burger? Było dość mało składników w środku. Jeśli chodzi o grillowane tofu, to nie wiem jak powinno smakować, ale w tym wydaniu moim zdaniem był w porządku. Całość dobrze się komponowała, w smaku też było bardzo dobrze, jednak mimo wszystko się tym nie najadłem. Następnym razem domówię frytki, bo pewnie o tyle mi brakowało do pełnego brzucha :)

Miejsce w moim odczuciu nie wypada źle, ale jest to opinia osoby, która nie chodzi do takich miejsc na co dzień. Na pewno jeśli chcecie urozmaić swoje posiłki można śmiało wpaść na bezmięsnego burgera – ot, z ciekawości :)

A teraz oddam głos expertowi od dań wegan, czyli Doroty:

Nie jestem wielką fanką burgerów, ale przyznam, że byłam nieco podekscytowana, że będę mogła spróbować czegoś nowego i oczywiście wegańskiego ;) Mój wybór padł na seitan burgera. Seitan nazywany jest „chińskim mięsem”, ja jednak nie lubię tego określenia. To po prostu gluten pszenny, ale dobrze przygotowany jest na prawdę smaczny. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z tym produktem, ale będąc w ostatnim czasie w Warszawie udało mi się co nieco spróbować i byłam niezmiernie zadowolona. Zachęcona smakami, które zapamiętałam – zamówiłam. Seitan burger w składzie ma oczywiście seitanowy kotlet (grillowany BBQ style), a do tego sałatę, karmelizowaną cebulę, marynowane buraczki, blanszowany por, ogórek i kiełki. W menu jako proponowany sos widnieje BBQ, bardzo mi to pasowało, więc nic nie zmieniałam. Za takiego pana policzono mi 15zł. Mój burger w końcu znalazł się na stole. Wyglądał całkiem ładnie, robił dobre pierwsze wrażenie… ale niestety tylko pierwsze. Duża ilość sałaty wystająca z każdej strony bułki wyglądała na prawdę zachęcająco, do tego całkiem przyzwoitych rozmiarów kotlecik. Miało być tak pięknie. Jednak im dalej tym było gorzej. Powiem szczerze, warzywnych dodatków było na prawdę niewiele. Gdzieś tam rzeczywiście był ogórek i por. Reszty nawet nie pamiętam. A seitan? Może moje podniebienie zostało zbyt rozpieszczone tym, czym uraczyłam się w Warszawie? Może tak. Tu było po prostu nijako. Ani to nie było dobre, ani złe – ot, takie byle jakie. Jednak najbardziej rozczarował mnie sos, z którym burger został podany. Ja wiem, że znawcą BBQ nie jestem i wiem, że rodzajów tego sosu jest… trochę (?). Ale dla mnie to był po prostu zwykły ostry sos. I tyle. Żadnego zapachu wędzonki. Odważę się nawet stwierdzić, iż to on jest sprawcą tego, że całość po prostu mi nie podpasowała.

Mój wypad do Novej Krovy podsumuję więc lekkim rozczarowaniem. Po fakcie trochę żałowałam, że nie zamówiłam burgera z kotletem z fasoli lub z falafelem. Mam wrażenie, że bardziej by mi posmakowały. Nie skreślam więc tego lokalu z mojej listy, ale następnym razem zastanowię się dwa razy czy mam ochotę tam zjeść.

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock …

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock nie zachęcał pogodą. Jednak w dniu festiwalu pogoda zrobiła obrót o 180 stopni i mieliśmy była cudownie wiosenna. Wybraliśmy się więc grupką znajomych na kolejną edycję wcześniej wspomnianego festiwalu z dobrym nastawieniem. Bieżąca edycja jako główną tematykę obrało zupy, jednak na wszystkich stoiskach poza nimi można było też skosztować innych dań. W tej edycji zaskoczyło mnie to jak wiele dań było za 1 kupon [waluta jak poprzednio 1 kupon = 5PLN], gdzie porcje wcale nie były takie małe. Gdzie byliśmy, co jedliśmy o tym poniżej.

Na pierwszy rzut, jak to zwykle bywa, zajrzeliśmy do Etnika, a tam zjedliśmy kurczaka w sosie imbirowo-cytrusowym z sałatką z kuskusa. Tutaj bez zmian – znowu było wyśmienicie ;) Kurczak we wspomnianym sosie jak dla mnie rozpływał się w ustach i nie są to przesadzone słowa. Nie tylko ja zachwyciłem się Etniką, ponieważ znowu restauracja ta stanęła na podium, choć tym razem na drugim miejscu. Dla nas i tak byliście najlepsi. Kolejny raz stwierdzam, że muszę odwiedzić ich lokal stacjonarny.

Lunch Bar Presto – tam wśród dużej ilości zup wybraliśmy potrawę toskańską – jest to szynka wieprzowa długo marynowana w sosie z czerwonego wina. Sama zupa całkiem dobra, jednak w smaku bardzo dominował alkohol z sosu. Nie mniej warto było spróbować :)

Kolejny strzał to Ganesh Restaurant z Punjabi Chana Masala, czyli cieciorka indyjska w sosie cebulowo-pomidorowym z ryżem. Pierwszy raz jadłem cieciorkę i muszę przyznać, że o ile sos był dobry, tak sama cieciorka w smaku nie pozwoliła mi się cieszyć smakiem tego dania. Gdyby był kurczak to bym pewnie zjadł ze smakiem, a tak się trochę rozczarowałem.

W międzyczasie z Michałem udaliśmy się standardowo na kawę do Makiato i razem z nią siedliśmy przy stolikach na zewnątrz. Jaka błogość nas wtedy ogarnęła … ładna pogoda, słońce, dobre jedzenie – istny chillout towarzyszył tej edycji :)

Anka jako naczelny cukrzyk ruszyła na poszukiwania ciasta. W tym celu trafiła do Book me a cookie. Do stolika powróciła zwycięsko z sernikiem nowojorskim oblanym karmelem i tartą jabłkową pod puszystą bezą. Sernik był istnym arcydziełem, lekki, słodki, dokładnie taki, jaki sernik być powinien. Niestety tarta się nie obroniła. Spód ciasta był nieźle zwęglony. Gdyby nie ten przykry fakt, to byłaby dobra, masa jabłkowa i beza były bardzo smaczne.

Mieliśmy iść najpierw na burgery, ale Michał się wyrwał i poszedł do stoiska Sweet Chilli – Slow Food Gyros, a tam dostał gyros z kurczaka z chutney’u mango-brzoskwinia z imbirem i pieprzem cytrynowym podany nietypowo, bo na waflu. Musiałem mu podkraść trochę, bo wyglądało smakowicie i po skosztowaniu nie zmieniłem zdania. Bardzo dobre danie choć trochę już zimne, ale dalej dawało radę :)

Na sam koniec udaliśmy się wszyscy do Red Beef Burger i tam wzięliśmy wszystkie burgery co mieli ;) Jako jedyna potrawa jaką jedliśmy każdy kosztował nas 2 kupony [10 PLN], co nie uważam, że było zła ceną za to co dostaliśmy. Głównymi bohaterami byli:
– “Górska krowa” [wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata dębowa, oscypek, bekon, ogórek kiszony, jabłko],
– „Sir Lancelot na krowie” [wołowina, BBQ ostry, rukola, grillowany boczek, ser Mimolette, chipsy ziemniaczane, cebula cukrowa]
– „Krowa na rodeo” [Wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata, oscypek, grillowany boczek, ogórek kiszony, jabłko]

Każdy był moim zdaniem dobry, jednak najbardziej smakowała mi Górska krowa. Oscypek w połączeniu z jabłkiem i konfiturą z czerwonej cebuli sprawiły, że burger na długo zostanie w mojej pamięci – nigdzie chyba takiego fajnego połączenia do tej pory nie znalazłem. Po tej edycji mogę śmiało ten lokal polecić :)

Co do samego Foodstocku mogę powiedzieć, że tym razem wydawało mi się, że było to lepiej ogarnięte. Dalej tłoczno na sali i były przez to niezłe zawirowania, żeby się gdzieś przedostać. Wydaje mi się, że jeśli pogoda dopisze to wszystkie stoliki jakie miałyby być powinny się znaleźć na zewnątrz. Jak dla mnie jest to najlepsza edycja jak do tej pory. Do zobaczenia na następnej edycji ~!

Ziemniak wieczorową porą – Pan Kumpir

Czy zastanawialiście się kiedyś nad ulicznym jedzeniem z ziemniaków? Do niedawna poza frytkami nie umiałbym wskazać nic innego, jednak znajomi powiedzieli mi o daniu, które wykorzystuje w pełni naszego bohatera – kumpira. W Krakowie jest pare miejsc, gdzie można go zjeść. Mój wybór padł jednak na foodtruck Pan Kumpir znajdujący się na ulicy Wawrzyńca 16. Reklamują się jako “Ziemniak na bogato”, ale czy aby na pewno?

Czym w ogóle jest kumpir? Jest to ziemniak pieczony w specjalnym piecu, dzięki czemu uzyskuje smak jakby był z ogniska. W jego wnętrzu kryje się gładkie puree z dodatkiem masła czosnkowego, sera żółtego, soli, przypraw oraz bogatego zestawu dodatków. Danie to pochodzi z kuchni tureckiej.

W swojej ofercie Pan Kumpir posiada 5 różnych kombinacji:
– klasyczny [śmietana, szczypiorek/prażona cebulka]
– grecki, [śmietana, sałata, ser feta, oliwki, ogórek, pomidor, cebula, sos]
– z kurczakiem, [śmietana, sałata, kurczak, kukurydza, cebula, pomidor, ogórek, prażona cebulka, sos]
– meksykański, [mięso mielone, sos pomidorowy, czerwona fasola, kukurydza, czerwona papryka, ser żółty]
– na bogato [śmietana, sałata, ogórek, boczek, kiełbasa, pieczarki, cebula, ser żółty, sos]

Ja wybrałem opcję z kurczakiem. Kosztowała mnie ona 14 PLN za co dostałem pełne opakowanie ziemniaka z w/w składnikami z sosem czosnkowym [najbardziej mi pasował do kury ;)]. Jak smakowało? Dla mnie to ciekawy i smaczny sposób podania ziemniaka z dodatkami. Całość bardzo fajnie się komponowała i puree ziemniaczane ze środka po prostu rozpływa się w ustach. Składniki jakie były użyte były świeże, co tym bardziej poprawiało smak całości. Dla mnie szkolne 5+ za takie smakołyki :)

Jeśli lubicie dobre jedzenie, a kebaby i im podobne Wam się znudziły – wybierzcie się śmiało na kumpira. Tym bardziej będzie smakowało, jeśli lubicie ziemniaki. Polecam~!