Browsing Category

Kuchnia amerykańska

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock …

Dzień poprzedzający festiwal Foodstock nie zachęcał pogodą. Jednak w dniu festiwalu pogoda zrobiła obrót o 180 stopni i mieliśmy była cudownie wiosenna. Wybraliśmy się więc grupką znajomych na kolejną edycję wcześniej wspomnianego festiwalu z dobrym nastawieniem. Bieżąca edycja jako główną tematykę obrało zupy, jednak na wszystkich stoiskach poza nimi można było też skosztować innych dań. W tej edycji zaskoczyło mnie to jak wiele dań było za 1 kupon [waluta jak poprzednio 1 kupon = 5PLN], gdzie porcje wcale nie były takie małe. Gdzie byliśmy, co jedliśmy o tym poniżej.

Na pierwszy rzut, jak to zwykle bywa, zajrzeliśmy do Etnika, a tam zjedliśmy kurczaka w sosie imbirowo-cytrusowym z sałatką z kuskusa. Tutaj bez zmian – znowu było wyśmienicie ;) Kurczak we wspomnianym sosie jak dla mnie rozpływał się w ustach i nie są to przesadzone słowa. Nie tylko ja zachwyciłem się Etniką, ponieważ znowu restauracja ta stanęła na podium, choć tym razem na drugim miejscu. Dla nas i tak byliście najlepsi. Kolejny raz stwierdzam, że muszę odwiedzić ich lokal stacjonarny.

Lunch Bar Presto – tam wśród dużej ilości zup wybraliśmy potrawę toskańską – jest to szynka wieprzowa długo marynowana w sosie z czerwonego wina. Sama zupa całkiem dobra, jednak w smaku bardzo dominował alkohol z sosu. Nie mniej warto było spróbować :)

Kolejny strzał to Ganesh Restaurant z Punjabi Chana Masala, czyli cieciorka indyjska w sosie cebulowo-pomidorowym z ryżem. Pierwszy raz jadłem cieciorkę i muszę przyznać, że o ile sos był dobry, tak sama cieciorka w smaku nie pozwoliła mi się cieszyć smakiem tego dania. Gdyby był kurczak to bym pewnie zjadł ze smakiem, a tak się trochę rozczarowałem.

W międzyczasie z Michałem udaliśmy się standardowo na kawę do Makiato i razem z nią siedliśmy przy stolikach na zewnątrz. Jaka błogość nas wtedy ogarnęła … ładna pogoda, słońce, dobre jedzenie – istny chillout towarzyszył tej edycji :)

Anka jako naczelny cukrzyk ruszyła na poszukiwania ciasta. W tym celu trafiła do Book me a cookie. Do stolika powróciła zwycięsko z sernikiem nowojorskim oblanym karmelem i tartą jabłkową pod puszystą bezą. Sernik był istnym arcydziełem, lekki, słodki, dokładnie taki, jaki sernik być powinien. Niestety tarta się nie obroniła. Spód ciasta był nieźle zwęglony. Gdyby nie ten przykry fakt, to byłaby dobra, masa jabłkowa i beza były bardzo smaczne.

Mieliśmy iść najpierw na burgery, ale Michał się wyrwał i poszedł do stoiska Sweet Chilli – Slow Food Gyros, a tam dostał gyros z kurczaka z chutney’u mango-brzoskwinia z imbirem i pieprzem cytrynowym podany nietypowo, bo na waflu. Musiałem mu podkraść trochę, bo wyglądało smakowicie i po skosztowaniu nie zmieniłem zdania. Bardzo dobre danie choć trochę już zimne, ale dalej dawało radę :)

Na sam koniec udaliśmy się wszyscy do Red Beef Burger i tam wzięliśmy wszystkie burgery co mieli ;) Jako jedyna potrawa jaką jedliśmy każdy kosztował nas 2 kupony [10 PLN], co nie uważam, że było zła ceną za to co dostaliśmy. Głównymi bohaterami byli:
– “Górska krowa” [wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata dębowa, oscypek, bekon, ogórek kiszony, jabłko],
– „Sir Lancelot na krowie” [wołowina, BBQ ostry, rukola, grillowany boczek, ser Mimolette, chipsy ziemniaczane, cebula cukrowa]
– „Krowa na rodeo” [Wołowina, konfitura z czerwonej cebuli, sałata, oscypek, grillowany boczek, ogórek kiszony, jabłko]

Każdy był moim zdaniem dobry, jednak najbardziej smakowała mi Górska krowa. Oscypek w połączeniu z jabłkiem i konfiturą z czerwonej cebuli sprawiły, że burger na długo zostanie w mojej pamięci – nigdzie chyba takiego fajnego połączenia do tej pory nie znalazłem. Po tej edycji mogę śmiało ten lokal polecić :)

Co do samego Foodstocku mogę powiedzieć, że tym razem wydawało mi się, że było to lepiej ogarnięte. Dalej tłoczno na sali i były przez to niezłe zawirowania, żeby się gdzieś przedostać. Wydaje mi się, że jeśli pogoda dopisze to wszystkie stoliki jakie miałyby być powinny się znaleźć na zewnątrz. Jak dla mnie jest to najlepsza edycja jak do tej pory. Do zobaczenia na następnej edycji ~!

Dama z krówką w M22 Kraków

Ania z Michałem podbijają dalej kulinarnie Kraków ;)

Po sporej przerwie pora wrócić do burgerowania. Ta historia zaczęła się nieco inaczej, bo na… Grouponie. Burgerownia o lakonicznej nazwie M22 zaoferowała dobrą zniżkę na zestaw dla dwóch osób, więc ciężko było nie skorzystać.

W skład zestawu wchodził burger classico (sałata, pomidor, ogórek, czerwona cebula, wołowina 185g, sos) i małe frytki belgijskie z sosem. Zacznijmy od burgera, który był dobry. Żadnych fajerwerków, jak również żadnych większych rzeczy do zarzucenia, ot, dobry. Do poprawki poszłaby jedynie buła, która zamiast być pysznie chrupiąca była strasznie gumowata. Fajerwerki nastąpiły później – te frytki! Jedne z lepszych belgijskich frytek jakie dane mi było zjeść. Na zewnątrz chrupiące, wewnątrz cudownie miękkie i gorące, tego nam było trzeba w ten zimny, śnieżny dzień. Bar w swojej ofercie ma kilka różnych sosów, my wybraliśmy majonezowy i miodowy – były cudowne. Dobra konsystencja oraz wyraziste smaki. Jedyna poprawka – mniej soli. Nasze były konkretnie dosolone, przez co inne smaki nieco uciekały. Ale poza tym – zdecydowanie do polecenia.

M22 mieści się, a jakże przy ulicy św. Marka 22 w Krakowie. Czy polecać? Frytki- zdecydowanie. Burger – nie najlepszy spośród tego, co można znaleźć w Krakowie, ale porządny i na pewno smaczny. Ogólnie kciuk w górę i życzymy powodzenia. Na frytki na pewno jeszcze wpadniemy :)

P.S. Dama z krówką nas urzekła.

Dworcowy Bahnhof [zamknięte]

Nic tak nie smakuje jak kawał konkretnego burgera. Z tą myślą przewodnią postanowiliśmy sprawdzić nowo otwarty lokal w Katowicach na ulicy Kordeckiego 5. Bahnhof, bo o nim mowa, ruszył w zeszły czwartek z “dokarmianiem” okolicznej ludności ;)

W środku zastaliśmy lokal stylizowany dworcowymi klimatami, całkiem przyjemnymi zresztą dla oka. Lokal sam w sobie nie jest spory, co może mieć swoje minusy, o czym się przekonaliśmy wcześniej – mieliśmy 2 podejścia, żeby skosztować ichniejszych burgerów z powodu braku miejsc… ale co zrobić jak taki jest hype ? Na pochwałę na pewno zasługuje obsługa, która była miła i jak najbardziej współpracowała przy zamówieniu i nie tylko.

Podczas pierwszej wizyty zamówiliśmy 2 pozycje z menu: Roman [w składzie wołowina, pomidor, cebula w balsamico di Modena, ser Provolone, karczoch marynowany, rukola] oraz Veggie [falafel, baba ghanoush ( pasta z wędzonego bakłażana), szpinak, pomidor, cebula czerwona, granat]. Zestawy zawierały w sobie burgera, sos i sałatkę z czerwonej kapusty i gruszki [koniec mody na coleslawa, yay!]. Frytki można było sobie zamówić za dodatkową opłatą 2 zł – smaczne jednak ich ilość pozostawiała trochę do życzenia. Burgery zostały podane w autorskich bułkach – Roman w wersji z makiem, Veggie … tutaj wyglądało mi na coś ala maślaną bułkę [ale nie jestem przekonany i następnym razem będę musiał dopytać]. O ile wersja przy “Romanie” trzymała się do końca, tak przy Veggie trochę się rozpadała przy trzymaniu. Nie mniej w smaku były całkiem ok.
Jeśli chodzi o smak burgerów, Roman okazał się niezłym kąskiem dla mojego podniebienia. Mięso było odpowiednio doprawione, a co za tym idzie całkiem smaczne, dodatki też dobrze się komponowały. Brakowało mi niestety różnorodności sosów do wyboru, bo do zestawu dostałem tylko sos czosnkowy [nie wiem czy można było nawet wybierać], a chętnie poeksperymentowałbym, bo brakowało mi przy tym burgerze efektu “wow”.
Z drugiej strony Veggie – tutaj idzie dość przeciwna opinia. Zamiast burgera użyty został w nim falafel, w nie tylko moim odczuciu był on trochę za duży jak na tą bułkę. Lepszym rozwiązaniem było by parę mniejszych falafeli. Po drugie dodatki przy tak dużym “kotlecie” jednak ginęły i jedyne co było czuć to tylko pastę z wędzonego bakłażana.
Co jest cechą wspólną obu burgerów? Żaden niestety nie był na tyle sycący, żeby zapełnić nasze żołądki [nawet po dodatkowych frytkach]. Nie jestem pewny jaka była gramatura mięsa, ale w innych burgerowniach niestety jestem w stanie najeść za trochę mniejsze pieniądze.
Zestaw z Roman kosztował 22 PLN [ + 2 zł za frytki ], Veggie 19 PLN, co według mnie jest dość sporo jak na katowicki lokal.

Jak zatem wypadł w moich oczach lokal? Źle nie jest, ale daleko jeszcze do ideału. Na pewno trzeba poczekać, aż lokal wprowadzi do swojej oferty inne burgery, bo obecnie jest ich tylko 4, z czego 1 wegetariański, oraz inne dania [bo nie samym burgerem człowiek żyje ;)].
Nie przekreślam ich, życzę powodzenia i zapewne wybiorę się jeszcze za jakiś czas, żeby zobaczyć jak lokal się rozwija. Sprawdźcie też zresztą sami :)

O Slow Burgerze słów kilka

O Slow Burgerze z Krakowa Ania napisała słów kilka:

Pewnego pięknego dnia współlokatorka zagaiła do mnie mówiąc „Anka, lubisz burgery, chyba znalazłam coś dla ciebie”. Tym prozaicznym sposobem dowiedziałam się o Slow Burger na Chmielińcu i postanowiłam to miejsce odwiedzić. Na próbowanie nowego miejsca wybrałam się, a jakże, z Michałem.

Wystrój Slow Burgera nie wyznacza się jakoś szczególnie. Nawiązują dodatkami do amerykańskich burgerowni, ale widziałam już kilka podobnych nawiązań w innych miastach i krakowska wersja wypada przy nich dość blado. Na plus można jednakże policzyć dobrą widoczność miejsca, gdzie nasze jedzenie jest przygotowywane. Obsługa również była bardzo miła i bez zarzutu.

Poza burgerami Slow Burger ma do zaoferowania quesadille jako przedstawicielkę kuchni meksykańskiej. Nasz wybór padł jednakże na burgery z zawartością 200g wołowiny – Strongmana (mua: sałata, bekon, cheddar, cebula czerwona, pomidor, BBQ, autorski sos hamburgerowy) oraz Ogrodnika (Michał: sałata, grillowane pieczarki, cheddar, patisony, pomidor, cebula czerwona, autorski sos hamburgerowy). Bułki do burgerów można wybierać pomiędzy jasną pszenną a żytnią ziarnistą. Nie sprzedają alkoholu, ale można iść do pobliskiej żabki po piwo, co jest bardzo miłe :)

Pierwsze wrażenie po otrzymaniu jedzenia? Duże. Nawet bardzo. Dodatkowo wszystkie elementy układanki nie chciały się trzymać razem, co uniemożliwiało właściwe burgera pochwycenie i utrzymania całości w ryzach. Stwierdziłam, że burgera nie dam rady nijak ugryźć, więc trzeba było posiłkować się sztućcami. A jak wypadł smakowo? No cóż, składniki, które wybrałam były klasycznym zestawieniem, ale jak już doświadczenie pokazało, co miejsce, to inny smak. Mięso dla miłej odmiany było doprawione… Problem w tym, że aż za dobrze. Mięso było najzwyczajniej przesolone, co stanowiło niemałe wyzwanie przy spożyciu tego dania. Wydawało mi się również, że sosu było ciut za mało i niepotrzebnie wysmarowano nim górną bułkę (ja wiem, dzięki temu wszystko się ładnie razem trzyma, ale w tym przypadku nie zdało to egzaminu jak i fakt, że co mi po bułce, która wsiąka cały sos).

Ogólnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogę powiedzieć, żeby burger był całkowicie zły, a z drugiej czegoś mi w nim brakowało i nie był zrobiony wystarczająco dobrze. Znaczącym problemem był nadmiar soli w mięsie, co może nie kompletnie, ale znacznie obniżyło jego walory smakowe. Czy polecać? Uważam, że warto dać szansę, jest to stosunkowo nowa burgerownia i rokuje nieźle. Byle poprawić kilka mankamentów, ale czy Slow Burger może liczyć na sukces zależy tylko od chęci załogi.

Anki podróże małe i duże – Jerry’s burger

Anki podróże małe i duże… ;)

Na początku października przy okazji wybrania się na Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odwiedziłam przybytek burgerowy o zacnej nazwie Jerry’s burger przy jakże znanej ulicy Piotrkowskiej. Od wejścia w oczy rzucał się charakterystyczny, amerykański wystrój lokalu. Klimat restauracji można zdecydowanie policzyć na plus.

Wedle wszelkich prawidłowości wszechświata* mój wybór padł na bacon cheesburgera. Skład nie wyróżniał się niczym na tle innych przedstawicieli swojego gatunku: bekon, ser, wołowina, pomidor, cebula, sałata karbowana i sos autorski. Tu pragnę pogratulować doboru innej sałaty niźli nieszczęsnej rukoli, gdyż już od dłuższego czasu cierpię na nadmiar tego typu sałaty we wszystkich daniach, które spotykam na swej drodze. W zestawie poza burgerem otrzymywało się sałatkę coleslaw oraz frytki.

Na burgery przyszło nam czekać dość długo, może z powodu dość późnej godziny? Któż wie? Ale obsłudze nie można nic zarzucić. Panie kelnerki bardzo miłe i uczynne.

Jak smakowo? No cóż, mogło być lepiej. Niestety według mnie mięso było niewystarczająco doprawione, ba, praktycznie w ogóle nie miało dla mnie smaku. Całościowo burger zły nie był, ale nie robił także furory. Kolejnym mankamentem był brak dodatkowych sosów, przez co topornie się owy burger spożywało. Frytki były chrupiące i smaczne. Coleslawa nie oceniam, gdyż nie miałam okazji spróbować.

Pragnę jeszcze zwrócić uwagę, że dla chętnych czekała karafka z łódzką „kranówką” – Łódzka Woda Najlepsza. Dla osób, które mogłyby poczuć się obruszone, już tłumaczę – woda ta pochodzi ze studni głębinowych, stąd jej dobra jakość i smak. Zdecydowanie do polecenia!

No to jak? Polecać czy nie? Moim zdaniem warto dać łódzkiej burgerowni szansę. Przy kolejnej okazji wizytacji tego cudownego miasta na pewno nie omieszkam sprawdzić jak tym razem miewa się Jerry’s i czy krówka została dopieszczona przyprawami, których tak potrzebuje :)

* testowania burgera w nowej lokalizacji

Dumka na dwa burgery – Bobby Burger Kraków

Dumka na dwa burgery … czyli wizyta Michała i Ani w Bobby Burger

Sobota, wieczorowa pora. Człowiek głodny, więc idzie coś zjeść. Tym razem wyborem był Bobby Burger Św. Tomasza w Krakowie. Jest to już sieć, gdyż aż dziewięć lokali tej marki znajduję się w Warszawie, natomiast w Krakowie do tej pory otwarto dwie restauracje pod szyldem Bobby Burgers. Gdzieś czytałem, że ponoć dobre – więc poszliśmy sprawdzić czy naprawdę warte pochwał kierowanych pod ich adresem.

Zamówiliśmy dwa burger tj. Burger miesiąca oraz Hot Bacon. Dziwnym był dla nas fakt, że nie opisano składu burgerów na karcie lub nawet przy barze. O ile z większością standardowych pozycji w menu nie było problemu, to już odszyfrowanie składu burgera miesiąca było wyzwaniem. Nawet kelnerka miała problem z opisaniem składu sezonowca. Na październikowy burger składają się słodka, grillowana gruszka, ser mascarpone, karmelizowane orzechy włoskie, rukola oraz pomidor. Hot Bacon natomiast, to klasyczny baconcheeseburger, ale z dodatkiem ostrych papryczek.

Zamawiający ma do wybory dwie wielkości burgerów: mały, zawierający 120 g wołowiny oraz duży (double) z zawartością 240 g krowy. Tutaj jednak obowiązuje system jak np. z burgerkinga, czyli pojedynczy kawałek grillowanej wołowiny to 120g, więc jak się bierze dużego, to dostaje się dwa kawałki mięsa. Mi ten sposób zbytnio nie przypadł do gustu, gdyż mięso nie było dobrze grillowane. Było zdecydowanie za bardzo spieczone, well done aż za bardzo. Mięso wydawało się także zbyt suche w porównaniu do wołowiny wypróbowanej w innych knajpkach.

Ogólnie jednak smakowo było nieźle. Połączenie w burgerze miesiąca byłoby znakomite, gdyby tylko mięso było lepiej przygotowane.Widać, że twórcy wiedzą jakie połączenia smakowe wybrać dla dobrego efektu. Jednakże wołowina, czyli królowa burgera, wypadła niezwykle blado. Ciężko porównywać placki mięsa przypominające bardziej kotlety ze znanych sieciówek do poważnych kawałków wołowiny, do których przyzwyczaiły nas “slow foodowe” burgery. Stąd bardzo ciężko ocenić dania, które zaserwowano nam w Bobby’m. Z jednej strony wszystkie dodatki współgrają ze sobą w idealnej smakowej harmonii, a z drugiej dostajemy niedoprawione mięso przypominające kawałek tektury.

Cena bez frytek to odpowiednio za Burger miesiąca 120 g -20, a za hot bacon 240g -21 złotych.
jeżeli bierze się zestaw z frytkami (tzw. combo) do ceny burgera należy dodać 4 złote.

Polecać, czy nie polecać – oto jest pytanie. Dwojakie uczucia się biją, jednakże ostatecznie nie jest to lokal zły, mają tylko złe podejście do wołowiny (bądź kucharz miał wyjątkowo zły dzień). Liczymy, że przy kolejnej okazji odwiedzenia restauracji Bobby Burger będziemy mogli nacieszyć się lepszej jakości mięsem, bo smak i potencjał w ich burgerach drzemie.

MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny

W zeszłą sobotę przy starej fabryce porcelany w Katowicach (ul. Porcelanowa 23) odbyła się druga edycja MENUfaktura / Miejski Festiwal Kulinarny. Miejsce imprezy leży w znacznej odległości od centrum, ale organizatorzy wykazali się pomyślunkiem i co godzinę z centrum Katowic kursowały darmowe busiki (w obie strony) – bardzo miły gest ze strony organizatorów. Tyle słowem wstępu – przejdźmy do jedzenia, które dane było nam skosztować na miejscu.

Jako, że nie byłem sam, to udało mi się spróbować większą ilość dań. Rozpoczęliśmy od Cooler Food i „spleśniałego hotdoga”, który miał w sobie kiełbaski jagnięce, bekon, rukolę i sos na bazie sera gorgonzolla. Połączenie całkiem smaczne – kiełbaski odpowiednio wysmażone, bekon smaczny, rukola świeża. Nie miałem się do czego przyczepić tak szczerze mówiąc… no chyba, że sos mógłby być trochę bardziej gęsty.

Kolejne stoisko jakie odwiedziliśmy to Własna Robota i tutaj skosztowaliśmy trzy rzeczy – sałatkę z kurczakiem (i dodatkami), panini z salami, oraz jeden z oferowanych koktajli… ale po kolei.
Sałatka poza kurczakiem (i sałatą :P) zawierała rukolę, pomidory koktajlowe i makaron penne. Całość mogła zostać polana jednym z sosów, a nasza konkretnie zawierała majonezowo-musztardowy. Tutaj niestety trochę się zawiodłem, bo kurczak zbyt suchy, makaronu trochę mało (aczkolwiek nie wiem czy to miała być sałatka makaronowa…) i chyba przypadkiem jeszcze do kompozycji dostaliśmy trochę roszponki (a podobno nie miało jej być). A szkoda …
Drugi rzut to panini z salami, sałatą, czerwoną cebulą i mozarellą, a dodatkowo jeszcze wybrałem do kanapki sos czosnkowy. Tutaj już lepiej, smacznie, chrupko z dobrym salami, jednak rozłożenie sera w kanapce mogłoby być lepsze – cały ułożył się w jednym pasie na dole kanapki, a nie równomiernie rozłożony względem reszty składników.
Trzecie podejście to koktajl: brokuły, mango, brzoskwinia. Sam nie wypiłem go dużo – smakował mi, ale nie czułem tam brokułów na początku, co uważam za plus. Osoba towarzysząca zachwyciła się tymże napojem. Wydaje mi się, że koktajle z Własnej Roboty są jak najbardziej do polecenia.

Przed daniem na finisz odwiedziliśmy jeszcze stoisko Hurry Curry, a tam wzięliśmy na spróbowanie Szata… Sataya ;) Satay w tym wydaniu składał się z kurczaka nadzianego na patyczki bambusowe, ugrillowany i podawane z ostrym sosami + sokiem z limonki. Grillowany kurczak był bardzo delikatny, sos odpowiednio pikantny, a sok z limonki dobrze uzupełniał ten romans – polecam tą przekąskę.

Na sam koniec padło na pełnoprawnego burgera od Burger na kółkach. Z ich oferty wybraliśmy Urban Burgera, który w swojej bułce skrywał 170 g wołowiny, marynowaną gruszkę, marynowaną pierś z kaczki, pomidora, czerwoną cebulę, roszponkę, a także autorski sos śliwkowy. Popatrzyłem na składniki i miałem efekt „wow”, spróbowałem burgera, a uczucie pozostało. Dla mnie super połączenie smakowe. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że bułka nie była przygrillowana – brakowało mi tego do całości. Jednak nie dyskredytuje burgera – szkolne 5+ mu się należy, więc zdecydowanie polecam.

Bardzo cieszy mnie w jakim kierunku idzie ten katowicki festiwal kulinarny. Jestem zadowolony z drugiej edycji bardziej niż z poprzedniej – na tej faktycznie było pojedzone i to fest ;) Czekam z niecierpliwością na kolejną edycję!

Mmm, this IS a tasty Kahuna Burger

Tychy doczekały się swojej pierwszej burgerowni – jakże mógłbym z tej okazji nie odwiedzić tego miasta ;) Kahuna Burger, bo o tym lokalu mowa, znajduje się na ulicy Nałkowskiej 6A. Zainteresowanie burgerami w Tychach w dniu otwarcia było tak duże, że mięso przeznaczone na 2 dni skończyło się jeszcze przed końcem pierwszego dnia. Do lokalu wybrałem się z moim kumplem ze studiów dzień po otwarciu, a w związku z incydentem wynikłego z braku mięsa, ceny zestawów były tańsze o 2 zł w ramach rekompensaty.

Jak wygląda wybór burgerów w lokalu? Na razie do naszej „dyspozycji” oddane zostało 5 pozycji, aczkolwiek z czasem ma być ich więcej – na start myślę że wystarczy. Dwie bułki do wyboru – jasna i ciemna, obie z ziarnami. Jestem fanem twórczości Tarantino, więc nie mogłem sobie odmówić zamówienia Kahuna Burgera. Składniki jakie możemy tam znaleźć to 200g wołowiny, ser mimolette, sałata, grilowany ananas i czerwona cebula. Do tego możemy dobrać frytki bądź sałatkę oraz dwa sosy z listy. Poza standardowymi, czyli ketchup, musztarda i bbq, najbardziej zainteresowały mnie chillimayo, kahuna oraz czosnkowy z miętą [mój faworyt]. Całość kompozycji dla mnie jak najbardziej na plus – mięso dobre, dodatki odpowiednio dobrane, a bułka smaczna [mogłaby być jedynie bardziej przypieczona, bo była miękka a nie chrupka]. Jedyne, co najbardziej mnie zawiodło to frytki, ponieważ wydawały mi się trochę „tłuste” – może moje „widzimisie”, ale łatwo można to poprawić.

Ogólnie całość ocenił bym na szkolne 4+ – dobry start, czekam na kolejne pozycję z menu i to, jak burgery będą smakować chociażby za pół roku. Ktoś chętny wybrać się tam jeszcze raz i ocenić poza mną ? :)

Leniwe popołudnie – Antler Poutine&Burger

Niedziela, leniwe popołudnie w Krakowie. Razem ze znajomymi po spacerze zdecydowaliśmy się odwiedzić jedną z burgerowni, mieszczących się w okolicy Rynku. Antler Poutine&Burger – nazwa zaświtała nam w głowie jako pierwsza i tam też się wybraliśmy. Sama burgerownia znajduje się na ulicy Gołębiej 10. Knajpka jako główne dania serwuje burgery i poutine. O ile każdy wie jak wygląda burger, tak nie miałem pojęcia co to jest poutine. Jest to kanadyjska przekąska, składająca się z frytek, sera (głównie typu cheddar) i sosu pieczeniowego. Podjadłem koledze – smaczne i syte. Następnym razem zamówię do burgera.

Na mój posiłek wybrałem Osoyoos Burgera. Jako główny bohater: grillowana pierś z kurczaka, bohaterowie poboczni: kozi ser, sos bazyliowo-cytrynowy, suszone pomidory, rukola i sałata. Całość zamknięta w dużej, wypiekanej na zamówienie bułce. Jak wypadło to smakowo ? Kura mogłaby być trochę bardziej przyprawiona jak dla mnie – była za to delikatna i razem z sosem bazyliowo-cytrynowym całkiem ładnie się komponowała. Reszta składników uzupełniała smakowo całość, ale jak już mówiłem – brakowało mi trochę większej wyrazistości w smaku i trochę pieprzu poprawiło by ogólne odczucie. Opcji drobiowej wg szkolnej oceny dałbym 4+. Czy wrócę w kanadyjskie progi? Myślę, że tak. Tym razem, aby spróbować burgera z wołowiną (która podobno była lepiej doprawiona niż kurczak!).