Browsing Category

Kuchnia amerykańska

Tattoofest

Gościnnie mój imiennik, Marcin o strefie gastro na Tattoofest:

W dniach 6-7 czerwca na terenie Expo Kraków odbyła się 10 edycja Tattoofest festiwal. Z tej okazji oprócz śmietanki tatuatorów z…

Street Food Festiwal – Galeria Kazimierz

W dniach majówkowych, 2-3 maja, na plac przed Galerią Kazimierz zjechały się Food Trucki z całej Polski na Street Food Polska Festival Festiwal organizowany przez ekipę Street Food Polska. Nie mogło nas tam zabraknąć. Dodatkowym atutem była ładna pogoda :)

Marcin:

Concrete Jungle Meals

Tyle razy podchodziłem już do odwiedzenia Concrete Jungle Meals z Katowic, ale zawsze coś mi wypadało. Tym razem skusiłem się na tzw. pulled pork – marynowaną wieprzowinę poddawaną długiej obróbce termicznej w niskiej temperaturze. Mięso dzięki takiemu sposobowi przyrządzania jest delikatne i miękkie. W wersji z foodtrucka mięso było podane z czerwoną cebulą i sałatą w bułce, jak do burgera. W smaku dość wyraziste i za razem smaczne, jedyny minus taki, że strasznie po bokach wylewał się sos, w którym przyrządzone było mięso. Nie mniej polecam spróbować, bo warto, a cena 15 PLN jest bardzo przystępna :)

The Beef Brothers

Kolejny foodtruck jaki zaciekawił mnie swoją ofertą to The Beef Brothers, który stacjonuje w Raciborzu. Wybór padł na The Blues Burger, czyli wołowina, ser blue lazur, mix sałat, pomidor, pikle, czerwona cebula, rukola, musztarda dijon oraz konfitura borówkowa. Trochę się na niego czekało, ale oblężenie foodtrucka było dość spore, więc nic dziwnego. Mniejsza o czas, burger jakiego dostałem miał dobrą, przypiekaną na maśle bułkę, z której tak na dobrą sprawę do końca spożywania nic mi nie uciekło. Same składniki, jakie znajdowały się w burgerze były świeże i dobre. Jedyne co mi nie bardzo pasowało to konfitura borówkowa, przez którą całość była lekko za słodka na moje klimaty. Burger kosztował mnie 23 PLN i mimo tej słodkości wart był swojej ceny.

Michał:

B.B.Kings

Po przybyciu na miejsce i pierwszym obejściu całości została podjęta szybko decyzja – gdzieś trzeba stanąć w kolejce, bo inaczej nic nie zjemy. Mój wybór padł na B.B. Kings. I od tego momentu zaczęła się moja prawie dwugodzinna znajomość z tym stoiskiem. 40 minut czekałem w kolejce, aby złożyć zamówienie, oraz około ponad godzinę czekałem na zamówienie. Ktoś mógłby napisać – strata czasu. Dla mnie jednak ten czas został wynagrodzony. Moim typem był B.B Cheese&Bacon oraz BeefandRoll. Jednak to drugie skończyło się tuż przed moim zamówieniem. Był to wielki smutek, gdyż były to kawałki bekonu zwinięte z mięsem. Ach… wyglądało cudownie. Może następnym razem.
A co do burgera… był cudowny. Grillowany na drewnie, dzięki czemu zyskał na aromacie i smaku, soczysty, a także dobrze wypieczony. Po prostu cud. Wszystkie dodatki [ser, bekon, pomidor, cebula] sprawiały, że chciało się dalej jeść. Sos czosnkowy oraz BBQ podkreślały delikatnie kompozycję, ale nie górowały nad całością. Jedynym mankamentem była bułka, która była trochę za mała i nie obejmowała całości składników, jednak przy wybitnym całokształcie można na to przymknąć oko. Moim zdaniem hit tego festiwalu. Jeżeli kiedyś jeszcze ich spotkam, to na pewno będę czekał, nawet w 3 godzinnej kolejce :)

Ania:

Momo-Smak Kuchnia Tybetańska

Widząc truck’a Momo-Smak Kuchnia Tybetańska wiedziałam, że właśnie tam skieruję swe kroki. Mimo sporej kolejki na złożenie zamówienia nie trzeba było aż tak długo czekać, a odbiór następował już po 8 minutach (lub wcześniej, zależnie od wybranego typu pierożków). Dobra organizacja Momo zasługuje na ogromną pochwałę. Mój wybór padł na pierożki na parze z wieprzowiną. Zostały podane w bambusowym pudełku, na modłę azjatycką, co dodało nieco klimatu. Mam nadzieję, że ekipie udało się odzyskać wszystkie pudełka (były do zwrotu) :) Pierożki były smaczne. Ot, po prostu. Bez fajerwerków, ale też bez skrzywienia. Raczej niewielkich rozmiarów, uniemożliwiały najedzenie się jedną porcją (10 sztuk). W warunkach festiwalowych, gdzie chcieliśmy spróbować jak najwięcej dań nie było to złą opcją.

Zapiekanki Tradycyjne

Widząc stanowisko Zapiekanki Tradycyjne nabrałam ogromnej chęci na zapieksy. Mój wybór padł na PEWEX, czyli zapiekankę z boczkiem, kiełbasą wiejską i mortadelą. Dodatkowo do zestawu wzięłam oranżadę. Jednym słowem: rozczarowanie. Zapiekanka była nijaka, niby podgrzana, ale ledwie letnia, a w dodatku składników jak na lekarstwo. Rozumiem powrót do PRLu i tamtejszą stylistykę, ale za 19 zł (bez oranżady 16 zł) spodziewałam się czegoś konketniejszego i proponowany posiłek zdecydowanie nie jest wart tej ceny. Wśród części komentarzy dotyczących tego stanowiska na festiwalu dopatrzyłam się informacji, że normalnie cena za zapiekanki jest niższa i została podwyższona na cele festiwalu. Biznes is biznes, ale bez przesady…

Kocham Naleśniki

Przyszła i pora na deser, więc trafiłam do Kocham Naleśniki, gdzie skusiłam się na naleśnik z kajmakiem i bananem. Poza naleśnikami w słodkiej odsłonie było także kilka pozycji wytrawnych. Byłam pod ogromnym wrażeniem sprawności i organizacji Pani obsługującej. Oczywiście w kolejce trzeba było swoje odstać, ale nie sądzę, żeby dało się przyśpieszyć przygotowanie naleśników. A warto było poczekać. Samo ciasto nie było słodkie, co było dobrym rozwiązaniem przy bardzo słodkim nadzieniu. Dzięki temu nie dało się przesłodzić. Nie oszczędzano też na produktach. Jeżeli najdzie Was ochota na naleśniki, to wiecie, gdzie się udać :)

Z miłości do mięsa – Bydło i Poidło Meat-ing Place

Nasz kolega Marek jeszcze raz o warszawskich lokalach:

Kolejny dzień w Warszawie i kolejna wizyta w lokalnej jadłodajni, choć to bardzo nie trafne określenie miejsca zwanego BYDŁO i POIDŁO Meat-ing Place. Nie, to miejsce to zdecydowanie coś więcej. Ale po kolei.

Lokal umiejscowiony jest w centrum Warszawy. Po wejściu od razu wiemy gdzie jesteśmy – w świątyni wołowiny. Cały wystrój współgra ze sobą wprost idealnie – drewno, metal i krowia skóra na obiciach. Wszystko z zachowaniem klasy i elegancji. Nie jest to miejsce „zjedz i wyjdź”, a raczej wejdź i zostań na dużej. Obsługa bardzo miła i profesjonalna. Nie ma się do czego doczepić.

W menu znajdziemy wiele różnych pozycji ale najważniejsze są steki i burgery. Tych drugich nie ma wybitnie dużo (więcej możemy znaleźć w bliźniaczej restauracji Bydło i Powidło), ale za to w stekach jest już w czym wybierać. Mamy do wyboru również większość rodzajów alkoholi – w tym single malty, które niestety nie są spotykane wszędzie – co daje kolejny powód by po posiłku zostać na dłużej.

Ja skusiłem się na burgera z powidłami. I tu w sumie powinienem napisać najwięcej – ale o tym trzeba się przekonać samemu. W wielu miastach już jadłem, ale tak dobrego burgera jeszcze nigdzie (no może nie licząc Bydło i Powidło, ale wiadomo – to to samo). Mięso, dodatki, bułka wszystko współgra ze sobą w idealnie. Wołowina wysmażona tak, jak sobie tego życzymy (średnio wysmażona #FTW !). Do tego domowe frytki i lany Tucher i całość zamyka nam się w przepyszny zestaw.

Bydło i Poidło mogę polecić z pełną odpowiedzialnością każdemu, kto lubi wołowinę. Obok tego miejsca po prostu nie można przejść obojętnie. Wedle mojej oceny: 11/10.

Rynek Smaków w Katowicach

Niedawno w Katowicach udostępniono większą część Rynku z dużym placem, a niedługo po tym część z miejscami siedzącymi. Pomyślałem sobie “jak fajnie kiedyś będzie usiąść i zjeść coś dobrego na Rynku”. Długo nie musiałem czekać, bo oto w zeszły weekend miało miejsce Rynek Smaków (https://www.facebook.com/events/814428385298468/), czyli pierwszy katowicki zlot foodtrucków (pierwszy na Rynku ;) ). Wydarzenie w sam raz dla mnie :D

Foodtrucków, które zjawiły się na samym evencie było około 20 – logicznym jest, że samemu się tego wszystkiego nie przeje i nie będzie możliwości spróbować wszystkiego. Po wstępnej selekcji polegającej na zrobieniu paru rundek wokół foodtrucków “jury” zdecydowało!

Fit-Fat Food Truck Katowice urzekł nas swoimi burrito. Do wyboru była wersja z kurczakiem i mięsem mielonym, więc razem z kolegą wzięliśmy 2 różne, co by popróbować. Burrito było podane razem z ryżem oraz sosem [w zależności od wersji – kura dostała czosnknowy, mielone bolognese]. Przechodząc do konsumpcji – nieźle się namęczyliśmy ze zjedzeniem, żeby się nie upaćkać, ale daliśmy radę. Samo burrito należało moim zdaniem do dobrych, ale nie rewelacyjnych, ryż był dla mnie zbędny. Mięsko odpowiednio przyrządzone, ale niczym się nie wyróżniało. Cena 15 PLN i wydaje mi się, że mogłaby być trochę niższa, gdyż danie nie było aż tak syte jakby się mogło wydawać.

Kill Grill Burger & Sandwich Bar – bo tam poszliśmy na burgery miał chyba jedną z dłuższych kolejek [z tego co wiem, to im później tym było gorzej], ale to nie było dla nas przeszkodą. Ja wziąłem Madera Burger [20 PLN] – burgera z antrykotu wołowego [wcześniej marynowanego], z bekonem, chutney z cebuli, serem pleśniowym, sałatą i rukolą. Kolega zaś wybrał The Best Kill Grill Burger [26 PLN]- w składzie takie samo mięso wołowe, bekon, sałata, rukola, smardze duszone w białym winie z lawendą oraz chutney z buraków. Obie pozycje zjedliśmy z bardzo dużym smakiem. Mięso, biorąc pod uwagę warunki i dużo zamówień, było w moim odczuciu wysmażone idealnie czyli medium, w smaku natomiast – niebo w gębie. Własne bułki (które były rewelacyjne!) zamykały w sobie wszystkie składniki i nie byłem ofiarą wypadających części posiłku. Czekam aż Kill Grill ponownie pojawi się na jakimś zlocie na Śląsku!

Wurst Kiosk Wagen – tutaj niestety nie dane mi już było spróbować wurstów (a wyglądały zacnie!), ale ze znajomymi skusiliśmy się na frytki belgijskie. Duża porcja (300g) kosztowała nas 9 PLN – nie tak dużo. Do wyboru 3 sosy – ketchup, majonez i andaluzyjski. Ja wybrałem ten trzeci. Frytki same w sobie były już przyprawione, ale generalnie były smaczne. Wystarczyło aby totalnie się zapchać i nic więcej już nie jeść ;)

Co do samego wydarzenia mogę powiedzieć, że organizacja wypadła bardzo dobrze. Mimo głośnej muzyki wokół foodtrucków, odchodząc kawałek dalej już nic praktycznie nie było słychać, a do tego jeszcze można było sobie usiąść na ławeczkach. W piątek festiwal cieszył się sporym zainteresowaniem – nie wiem jak w sobotę, ale domyślam się, że ludzie nie dali odpocząć foodtruck’om ;) Wydarzenie na plus – czekam na kolejny zlot ~!

Bobby Burger w Warszawie

Nasz sezonowy zajadacz Marek wrócił do pisania ;)

Wyjazd do Warszawy na UX Poland spowodował, że postanowiłem odwiedzić nowe miejsca z potencjalnie dobrym jedzeniem (wołowina is a MUST!). Na pierwszy dzień wybrałem Bobby Burger – mają dużo lokali zarówno w samej Warszawie jak i w innych miastach, więc domniemywałem wysoką jakość i niepowtarzalny smak. Jaka jednak była rzeczywistość?

Na pierwszą lufę zasługuje sam lokal. Pomijając wątpliwy styl – czyli “dajmy cegły, metal i malunki i nazwijmy to stylem” – niestety już po chwili widać, że z czystością to tu różnie bywa. Miejsca też za dużo nie ma, a stoliki są ułożone raczej tak jak je zostawili poprzedni goście, czyli „mniej więcej na miejscu”. Przyjście do tego lokalu na dłużej raczej odpada. Ocena wizualna lokalu: 1/10.

Na drugi ogień poszła obsługa. Miła, grzeczna jednak totalnie nie znająca menu – czyli 10 pozycji. Na pytanie „co Pani poleca” usłyszałem, że cheeseburgera – fakt, był tego dnia w promocji. Zapytałem o tajemniczą “pozycję miesiąca”, która niestety nie wisiała nigdzie wyszczególniona na ścianie i, jak się okazało (po ustaleniu składu z kucharzem), był to burger z chorizo, papryką i „jakimś specjalnym sosem”, który smakował jak majonezowa odmiana słodko-kwaśnego. Nie polegając już na wiedzy kelnerki zaryzykowałem z owego burgera zaznaczając, że chce double (pojedynczy to 120g) z mięsem w wersji „limousine” i frytkami. Ocena obsługi: 3/10.

Zanim przejdę do sedna zaznaczę, że w lokalu można dostać kilka ciekawych piw m.in. z browaru Cerna Hora.
Zestaw który zamówiłem składał się z burgera i frytek. Te ostatnie nie powalały – wręcz odwrotnie, ponieważ były bardzo suche i posypane słodką papryką, co potęgowało to uczucie, a nie było do tego żadnego sosu (pewnie trzeba było zamówić dodatkowo). Sam burger był dobrze wysmażony – nie było możliwości wyboru – i składał się z dwóch cienkich kotletów (osobiście wolę jak jest to jeden grubszy kawałek). W smaku był… normalny. Nie można powiedzieć, że był nie dobry, ale też nie mogę stwierdzić, że mnie powalił. Chorizo nadawało mu dosyć wyrazisty smak, aczkolwiek był on trochę popsuty przez owy „tajemniczy” sos. Ocena burgera: 5/10.

Nie wiem czy Bobby Burger miał czasy świetności, nie wiem czy tak jak opisałem jest tylko na Nowym Świecie w Warszawie, ale w tej chwili tego lokalu zdecydowanie polecić nie mogę. Moje ogólne doświadczenia oceniam na 4/10 i raczej już tam nie zawitam.

“Burgerów Ci u nas pod dostatkiem” – Plebiscytowa Burger Bar [zamknięte]

“Burgerów Ci u nas pod dostatkiem” – pomyślałby mieszkaniec Katowic. Co i raz jednak wyrastają nowe miejsca, w których ów danie jest serwowane. Nie inaczej jest z Plebiscytowa Burger Bar, które lokum swe ma przy ulicy [nie zgadniecie] Plebiscytowej 1, zaraz obok klubu Energy 2000.

Zanim wybrałem się do lokalu usłyszałem, że podobno burgery tam są tłuste [w tym negatywnym aspekcie]. Opinia jednej osoby, no cóż… Challenge accepted, chciałem poczuć się niczym w programie Myth Busters.

Lokal serwuje ponad 10 różnych burgerów w wariantach 120g i 180g mięsa. Coś na mały i duży apetyt – podobało mi się to. Ja na swojego pierwszego burgera wybrałem pozycje dużego Bacon’a [majonez, sałata lodowa, pomidor, cebula, ogórek, ketchup, bekon], który kosztował mnie 20 PLN. Do tego jeszcze doszły frytki, które do buksa kosztują dodatkowe 3 PLN. Ucieszony, że w końcu zjem swój obiad przystąpiłem do konsumpcji.

Bułka, która mieściła wszystkie składniki była zdecydowanie za mała. Wydaje mi się, że wszystko, co mogło mi przy jedzeniu z niej wylecieć, dokładnie to zrobiło. Ponadto, fakt w jaki sposób została przypieczona woła o pomstę do nieba – z jednej strony miękka, jakby wcale nie przypieczona, z drugiej … sucharek zamiast bułki. Dodatki warzywne były świeże, same w sobie były dobre. Gorzej jednak wypadło mięso – stopień wysmażenia mięsa mógłbym określić jako “za bardzo wysmażony”. Było dla mnie suche i pozbawione smaku. Razem z ketchupem, który dla mnie nie pasuje komponowały się idealnie… czyli wcale. Czy mogę powiedzieć, że mi smakowało? Zdecydowanie nie…

Niestety nie udało mi się obalić mitu, lokal wypada w moich oczach słabo. Mam nadzieję, że z czasem się poprawi i zdecydowanie tego ekipie Plebiscytowej życzę. Poprzeczka burgerowa w Katowicach jest jednak postawiona bardzo wysoko.

V.G. Food, czyli kumpiry i burgery w jednym miejscu

Z cyklu przypadkowe znaleziska, czyli jak to niepozorna chęć podróży do jednego ze sklepów z grami w Krakowie przyczyniła się do znalezienia nowego miejsca z jedzeniem. Mowa o V.G. Food, które znajduje się przy ul. Karmelickiej 43. Mieści się ona w małej, białej budce, przy której w razie czego można usiąść na krzesełkach.

W swojej ofercie posiada burgery oraz kumpiry w różnych kombinacjach. O ile burgera każdy zna, to kumpira już nie koniecznie. Przypomnę, jest to potrawa powstająca z dużego ziemniaka, pieczonego w oryginalnym tureckim piecu oraz dodatków. Ciepły z chrupiącą skórką ziemniak jest rozkrawany, jego wnętrze jest łączone z przyprawami, masłem oraz z serem żółtym. Jako, że byliśmy paczką znajomych była okazja do spróbowania obu serwowanych dań.

Na pierwszy rzut poszły burgery, o których wypowie się Ania: Mój wybór padł na małego Bacon Burgera [11,90 PLN], skład standardowy, czyli: kotlet wołowy (110 g, duży 220 g), boczek, ser, pomidor, cebula, pikle, sałata, majonez i ketchup. W pierwszym momencie myślałam, że pomylono się z zamówieniem, bo nie było widać różnicy w wielkości pomiędzy moim burgerem a tym o pełnej gramaturze. W przeciwieństwie do innych miejsc, gdzie wybór mniejszego kotleta idzie w parze z redukcją dodatków, tutaj dodatków dostajemy tyle samo. Jak dla mnie pozytywnie, choć napchałam się niemiłosiernie :) Burger był smaczny, zarówno wołowina jak i boczek były dobrze wysmażone. Bułka nie rozleciała się na samym początku, co też jest zdecydowanym plusem. Ogólnie oceniam burgera jako dobry, tak trzymać :)

Kolega zamówił inną pozycję burgerowego menu – Mountain Burgera [16,90 PLN]. W składzie widnieją: wołowina 220g, oscypek, żurawina, korniszon, cebula, sałata, majonez. Z tego co mi tylko wiadome kolega wziął raczej na próbę, bo generalnie nie lubi oscypka więc niestety nie udało się go przekonać do smaku. Ja natomiast biorąc 2 kęsy od kolegi muszę powiedzieć, że by mi przypasował :)

Na kumpira musiałem trochę dłużej poczekać, więc w trakcie oczekiwania mogłem potwierdzić smak burgerów, które moim zdaniem były bardzo dobre ;) Mój kumpirowy “zestaw” składał się z boczku, kiełbasy, pieczarek, cebuli, pomidora i ogórka, a całość poprosiłem z sosem śmietanowym [12,90 PLN]. Porcja duża, ciepła i zjadłem całość ze smakiem. Składniki użyte do potrawy były świeże. Co tu dużo mówić – to kolejne miejsce z kumpirem, który mi smakuje.

Ogólnie miejsce w moim odczuciu wypada bardzo pozytywnie. Przemiła obsługa, niskie ceny i dobra jakość jedzenia sprzyjają, aby to miejsce jeszcze nie raz odwiedzić. Dodatkowo, to jedyne miejsce, w którym na raz serwują moje ulubione slow-foody ;) Polecam!

Wege boom – Nova Krova

Rzadko kiedy zdarza mi się jeść wegańskie potrawy, jednak ten raz ani nie był z przypadku, ani z przymusu. W ramach ciekawości przeszedłem się ze znajomą weganką do miejsca NOVA KROVA, znajdującego się przy pl. Wolnica 12 w Krakowie.

“Pierwszy w 100% wegański lokal w Krakowie. Naszym flagowym produktem są burgery, które stanowią połączenie roślinnych kotletów, świeżych bułek jasnych, ciemnych lub bezglutenowych, szerokiej gamy sosów i oryginalnych dodatków.” – tak pisze o sobie Nova Krova.

Co w takim razie jedliśmy ?
Spośród dość bogatej oferty burgerów mój wybór padł na Tofu burgera w bułce ciemnej [14 PLN]. W składzie posiadał marynowane i grillowane tofu, sałatę, podsmażone pieczarki, avocado, blanszowanego pora i kiełki. Wybrałem do niego sos majo klasyczny – w smaku całkiem zacny. Jak smakował mój burger? Było dość mało składników w środku. Jeśli chodzi o grillowane tofu, to nie wiem jak powinno smakować, ale w tym wydaniu moim zdaniem był w porządku. Całość dobrze się komponowała, w smaku też było bardzo dobrze, jednak mimo wszystko się tym nie najadłem. Następnym razem domówię frytki, bo pewnie o tyle mi brakowało do pełnego brzucha :)

Miejsce w moim odczuciu nie wypada źle, ale jest to opinia osoby, która nie chodzi do takich miejsc na co dzień. Na pewno jeśli chcecie urozmaić swoje posiłki można śmiało wpaść na bezmięsnego burgera – ot, z ciekawości :)

A teraz oddam głos expertowi od dań wegan, czyli Doroty:

Nie jestem wielką fanką burgerów, ale przyznam, że byłam nieco podekscytowana, że będę mogła spróbować czegoś nowego i oczywiście wegańskiego ;) Mój wybór padł na seitan burgera. Seitan nazywany jest „chińskim mięsem”, ja jednak nie lubię tego określenia. To po prostu gluten pszenny, ale dobrze przygotowany jest na prawdę smaczny. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z tym produktem, ale będąc w ostatnim czasie w Warszawie udało mi się co nieco spróbować i byłam niezmiernie zadowolona. Zachęcona smakami, które zapamiętałam – zamówiłam. Seitan burger w składzie ma oczywiście seitanowy kotlet (grillowany BBQ style), a do tego sałatę, karmelizowaną cebulę, marynowane buraczki, blanszowany por, ogórek i kiełki. W menu jako proponowany sos widnieje BBQ, bardzo mi to pasowało, więc nic nie zmieniałam. Za takiego pana policzono mi 15zł. Mój burger w końcu znalazł się na stole. Wyglądał całkiem ładnie, robił dobre pierwsze wrażenie… ale niestety tylko pierwsze. Duża ilość sałaty wystająca z każdej strony bułki wyglądała na prawdę zachęcająco, do tego całkiem przyzwoitych rozmiarów kotlecik. Miało być tak pięknie. Jednak im dalej tym było gorzej. Powiem szczerze, warzywnych dodatków było na prawdę niewiele. Gdzieś tam rzeczywiście był ogórek i por. Reszty nawet nie pamiętam. A seitan? Może moje podniebienie zostało zbyt rozpieszczone tym, czym uraczyłam się w Warszawie? Może tak. Tu było po prostu nijako. Ani to nie było dobre, ani złe – ot, takie byle jakie. Jednak najbardziej rozczarował mnie sos, z którym burger został podany. Ja wiem, że znawcą BBQ nie jestem i wiem, że rodzajów tego sosu jest… trochę (?). Ale dla mnie to był po prostu zwykły ostry sos. I tyle. Żadnego zapachu wędzonki. Odważę się nawet stwierdzić, iż to on jest sprawcą tego, że całość po prostu mi nie podpasowała.

Mój wypad do Novej Krovy podsumuję więc lekkim rozczarowaniem. Po fakcie trochę żałowałam, że nie zamówiłam burgera z kotletem z fasoli lub z falafelem. Mam wrażenie, że bardziej by mi posmakowały. Nie skreślam więc tego lokalu z mojej listy, ale następnym razem zastanowię się dwa razy czy mam ochotę tam zjeść.